Razu pewnego trafiła się i okazja i pogoda, żeby się wystroić >D
Nie myśląc więc zbyt wiele dałam ponieść się wyobraźni (oraz brakowi
czasu), starając się dobrać wszystko pod dyktando jednego z moich
ulubionych motywów: księżyca.
Jako, że smętna, szara jesień nie miała jeszcze okazji ukazać swojego
oblicza, outfit zaszedł w stronę czegoś lekkiego i wygodnego (a nie
depresyjnych, powłóczystych szmatek, które ciągną się po ziemi i
zgarniają zeschnięte liście oraz kupę błota :v).
Widoczny wisior-księżyc to przerobiony kolczyk (Moon Textured Earrings), kupiony na Restyle. Jako, że lubię obwieszać się jak choinka, w okolicy pasa zawisł inny nabytek od tego samego producenta, "Key to Wonderland". Zamocowany na trzech łańcuszkach oplatających talię i przechodzących pod ozdobnym paskiem, dynda sobie swobodnie, ciesząc mój wzrok.
Jeden z moich pierwszych lolicich zakupów, który z perspektywy czasu muszę uznać za niezwykle udany: szyfonowa koszula od Infanty "Moon's Elegy". W końcu księżycowy outfit nie mógłby się bez niej obejść ♥
W dniu, kiedy stylizacja została uwieczniona, życie straciły aż dwa pierścionki widoczne na zdjęciach: skrzydlaty oraz księżycowy. Nigdy nie klaszczcie mając na palcach tyle biżuterii. Nigdy.
Taka długość spódnicy nie jest dla mnie typowa - ba, same spódnice (inne, niż lolicie) niemal nie występują w mojej garderobie. Widząc jednak te H&Mowe maleństwo nie mogłam powiedzieć "nie" - w końcu jest rozkloszowana, do tego ma plisy oraz... kojarzy mi się z Sailor Moon. Jak już kiedyś wspomniałam, na skojarzenia nie ma rady :v
"Henna Bag" to kolejna torebka od Restyle, która złamała moje serducho. Wspomnę o niej nieco więcej za jakiś czas.
Rajstopy imitujące zakolanówki, piękna rzecz >D Do tego posiadają bardzo oryginalny wzór, kojarzący mi się z księżycowym pałacem z wspomnianej wcześniej czarodziejki :^
Bodylajnowe kopytka oznaczone numerem 258 (wiele wskazuje na to, że niestety już niedostępne w sprzedaży </3) to kolejny zakup, który nadaje się tak samo do lolity, jak i do codziennego (nieloliciego) użytku.
Okazją do wystrojenia się był mROCKfest, zaczynający się w samo południe i trwający niemal do północy, zwieńczony występem zespołu Closterkeller. Na mocnym propsie było to, że impreza odbyła się w Domu Kultury, dzięki czemu można było wygodnie rozsiąść się w fotelu i kontemplować występy z kubkiem kawy w łapkach (*starość mocno*). Tak, na takie imprezy mogłabym chodzić częściej >D