wtorek, 25 listopada 2014

Restyle - Black Gothic Winter Coat (czarny gotycki płaszcz) R - 34

 Nadchodzi zima, a wraz z nią pora nadprogramowych wydatków </3
Jednym z nich rzecz jasna jest płaszcz. Mój poprzedni klimatyczny nabytek: wełniany, gotycki płaszcz od Lady Sloth, ma się świetnie. Tyle tylko, że jest mi szkoda używać go na co dzień, do pracy, na zakupy itd. Płaszcz od Lady Sloth jest idealny do lolicich stylizacji i czułabym się źle zakładając go do spodni/szortów/kusych spódniczek. Jako, że mój poprzedni codzienny, rozkloszowany płaszcz z gorsetowym sznurowaniem, kupiony lata temu w Orsayu, ostatnio w sposób niemożliwy do opisania uległ zmechaceniu, konieczne okazało się znalezienie godnego następcy. Czasu na zakup nie miałam zbyt wiele (zimno!), więc szycie na wymiar odpadło. Tak więc siłą rzeczy, widząc te oto cudeńko z Restyle, podjęłam decyzję o zakupie.


Zdjęcie płaszcza na modelce przekonało mnie niemal natychmiast. Jak natomiast mają się sprawy w rzeczywistości? Hmmm. To skomplikowane.

Zacznę od tego, że płaszcz kosztował 325zł + przesyłka. Skład to 50% wełny + 50% polister - niebo lepiej, niż wspomniany wcześniej płaszcz z Orsaya, za który dałam około 330zł, a nie było w nim ani grama wełny! No cóż, dawniej nie zwracałam uwagi na skład materiału, teraz wiem, że to robi różnicę. O zgrozo, mój inny nabytek - płaszcz Pyon Pyon LY-024 (którego recenzję kiedyś wkrótce zrobię) - również nie zawiera ani jednego wełnianego włókna. Można zatem uznać, że Restyle postarało się chociaż trochę.
W tym miejscu przyznam się bez bicia, że dość wyjątkowo nie zależało mi na zrobieniu ładnych zdjęć. Po pierwsze: pogoda nie sprzyjała i mój aparat oprotestował jakiekolwiek focenie. Po drugie, nie mam zamiaru robić tutaj darmowej reklamy i wysilać się na rzecz sklepu, który ma w zwyczaju upiększać zdjęcia swoich produktów przy pomocy photoshopa.


* na zdjęciach wyszedł dość intensywnie wymięty, na szczęście po założeniu jest to niemal niewidoczne *

 Płaszcz przybył do mnie w tekturowym pudełku, zapakowany w folię z naklejką, na której widniała nazwa modelu oraz rozmiar. Podczas pierwszej przymiarki miałam poważne wątpliwości, czy rozmiar S przypadkiem nie widnieje tylko na opakowaniu. Nope, płaszcz ma z boku wszytą metkę z nadrukowanym rozmiarem "S" oraz nazwą producenta.


Tak więc jednak rozmiar S. 
A wymiary? 
Moim zdaniem raczej jak dla M.

Na stronie producenta widnieje tabelka, według której Ska ma 84cm w talii oraz 100cm w biuście. 
Według moich pomiarów szerokość w biuście faktycznie się zgadza, ale w talii wynosi aż 90cm.
To "troszkę" więcej, niż podaje producent. Dodam tylko, że płaszcz zmierzyłam na płasko, po zewnętrznym obwodzie, czyli tak, jak podaje to sklep. Bez uwzględnienia sznurowania, którym można odjąć około 15cm. Płaszcz jest ocieplony, przez co rzeczywiście "odpada" kilka centymetrów, ale nie zmienia to faktu, że osoba nosząca rozmiar S będzie posiadać zapas luzu nawet przy dwóch swetrach, przez co konieczne będzie mocne zasznurowanie płaszcza.

I tu powraca kwestia photoshopa. Proszę rzucić okiem na zdjęcia modelki widniejące na stronie Restyle: płaszcz leży na niej idealnie, piękna talia, a do tego sznurowanie z tyłu ma widoczną dużą przerwę (i nie wygląda tak, jakby miała na sobie dwa swetry pod spodem). Modelka wygląda na osobę o drobnej budowie, noszącą rozmiar S. W tym przypadku musi mieć na sobie płaszcz w rozmiarze XS, a taki jak wiadomo nie został wyprodukowany (pisane dnia 25.11.2014 - w końcu mogą być kolejne dostawy uwzględniające ten rozmiarowy mankament).
Jak płaszcz leży na mnie? Może kiedyś dodam zdjęcia~~~

Mając 67cm w pasie, zakładając koszulkę i bluzkę muszę sznurować płaszcz niemal do samego końca (przymiarka z dodatkowymi swetrami niewiele zmienia). Szczerze mówiąc przyglądając się sklepowym wymiarom spodziewałam się, że płaszcz będzie sprawiał tego typu kłopot. No cóż, ostatecznie po praktycznie maksymalnym zasznurowaniu (zostawiając może 3cm luzu, żeby nadmiar ściśniętego materiału miał się jak układać) płaszcz leży całkiem niczego sobie, dlatego też postanowiłam go sobie zostawić. Nie należy się jednak nastawiać na to, że będzie na nas leżał idealnie tak, jak na wyretuszowanych sklepowych zdjęciach. Nie znaczy to jednak, że będzie leżał źle.


 Płaszcz wykonany jest z kruczoczarnej mieszanki wełny i poliestru, ocieplenie natomiast to "polyfill", który według producenta zapewnia "ocieplenie bez poczucia pogrubienia" (i faktycznie, nie trzeba się bać, że w płaszczu będziemy wyglądać jak ludzik michelin).
 Pokładam w tym płaszczu wielką nadzieję: oby tylko się nie mechacił </3
 
Płaszczyk posiada dwa rzędy czarnych,  pokrytych welurowym materiałem guzików (po pięć z każdej strony).
Bardzo przyjemne w dotyku, wymagały natychmiastowego wzmocnienia szycia - producent nie dołączył zapasowego guzika, więc w przypadku zgubienia jednego, konieczna będzie wymiana wszystkich.
Bardzo spodobało mi się to, że pozostałe elementy płaszcza zostały wykończone tym samym aksamitnym akcentem, ale o tym za chwilkę.


Płaszczyk został zaopatrzony w kaptur. Dość ciasno przylega do głowy, daje świetną ochronę przed wiatrem i chłodem. Jest oczywiście ocieplany. Jako minus można policzyć to, że pominięto pętelkę do wieszania. Dla mnie to jednak plus - płaszczy nie powinno wieszać się w taki sposób, dlatego brak pętelki - brak pokusy. Płaszcz ląduje na eleganckim wieszaku w szafie, zamiast tracić proporcje wisząc byle jak i deformując się pod wpływem własnego ciężaru.


 Kaptur pod szyją jest dodatkowo zapinany na zatrzask, który jak na złość nieustannie się rozpina. Kiepskie rozwiązanie, przez które koniecznym staje się opatulenie chustą/szalem, aby podczas porywistego wiatru kaptur co chwila nie zsuwał się z głowy. Udało mi się także znaleźć niezbyt dobrze rokujący element: aksamitne wykończenie brzegu szwu, u samej góry, posiada biały wystający materiał. Nie jest to oczywiście widoczne podczas codziennego użytkowania. Boję się jednak, że zdobienie wraz z czasem może sprawiać jakieś problemy.


 Taaak, mięciusie, welurkowe wykończenie ♥ Materiałem tym obszyto nie tylko guziki, ale także część szwów oraz kieszonki płaszcza. Te ostatnie były bardzo miłym zaskoczeniem: niezwykle głębokie i pojemne. Zmieszczą więcej niż paczka chusteczek, komórka, odtwarzacz mp3 itd. Wielki plus. 


 Należy tylko pamiętać o tym, że trzeba je "rozdziewiczyć" w umiejętny sposób - kieszonki początkowo są zaszyte i konieczne jest przeprowadzenie "operacji". W jej wyniku na podszewce zostają dziury po szyciu, jest to jednak niewidoczne na co dzień. Źle przeprowadzona "operacja" = dziury w podszewce i możliwość oglądania wnętrza pacjenta (ocieplenia). Na szczęście mam wprawę w tego typu sprawach i mój pacjent nie ucierpiał >D


 Miłym zaskoczeniem okazało się być także obszycie dziurek. Spodziewałam się wystających nitek, ale nic z tych rzeczy. Wszystkie dziurki zostały nad wyraz poprawnie obszyte.


Z tyłu płaszcz posiada gorsetowe sznurowanie:


Mocno zawiązany nie wygląda na szczęście tragicznie, ale z pewnością traci przez to na uroku.


 Zakres regulacji jest spory, ale (imho) zdecydowanie większe pole do popisu mają tu osoby noszące standardowe M. Osoba nosząca Skę jest niemal skazana na maksymalne zasznurowanie.


 Producent nie popisał się w kwestii dołączonego sznurka... to raczej wygląda na sznurowadło, któremu ktoś obciął plastikowe końcówki i przypalił je od niechcenia, żeby się nie pruły.
W kwestii oczek oraz ich osadzenia nie mogę na razie nic złego powiedzieć. Myślę, że nie powinno się tutaj dziać nic niezwykłego, w końcu to nie gorset.


 Tak jakoś wyszło, że do tej pory nie miałam okazji wspomnieć o najbardziej rzucającym się w oczy elemencie: sztucznym futerku, którym został ozdobiony cały płaszcz: począwszy od kaptura, przez rękawki, aż po sam dół. Futerko jest miękkie w dotyku, dobrze się układa i stanowi dodatkowe ocieplenie. Jest to mój drugi klimatyczny płaszcz z futrzanymi obszyciami - pierwszy, Pyon Pyon, podobnie jak płaszcz od Lady Sloth, także nadaje się jedynie do lolicich zestawów. Poza tym jest zbyt cienki na zimowe klimaty, a dodatkowo posiada tak pokręcone wymiary, że opisywany tutaj R-34 to pikuś. Wygodny pikuś.


 Tak oto płaszcz prezentuje się od spodu:


 Szału nie ma, nic nie przebije płaszcza od Lady Sloth >klik<. 
Płaszcz Restyle z pewnością jest ocieplany - wystarczy go dotknąć i od razu czuć, że faktycznie został czymś podszyty. Czymś, co całkiem nieźle trzyma ciepło, ponieważ do tej pory nie zdarzyło mi się w płaszczu zmarznąć, chociaż nie zakładałam pod spód więcej niż koszulka + bluzka (ale wiadomo - zima dopiero przed nami). 
Kolejnym plusikiem jest to, że w przeciwieństwie do potworka od Pyon Pyon, płaszcz Restyle zastosował strategię "przejściową": podszewka->warstwa wełnianego materiału->futerko (płaszcz Pyon Pyon LY-024 posiada podszewkę zaraz przy futerku). Rozwiązanie widoczne poniżej, głównie w przypadku rękawów, sprawdza się rewelacyjnie w kwestii izolacji przed zimnem. Rękaw na samym końcu ma coś w rodzaju "kołnierza", który zabezpiecza przed chłodem, jednocześnie uniemożliwiając ciepełku wydostawanie się na zewnątrz. Nie wiem czy ktoś nad tym myślał, czy wyszło im to całkiem przypadkiem. Faktem jest, że działa. W przypadku obszycia na dole nie ma to zapewne żadnego znaczenia, ale widać, że włożono w produkcję odrobinę więcej pracy, niż zwyczajnie urywając podszewkę w miejscu, gdzie zaczyna się futro.
 

 W sumie to wszystko, co na chwilę obecną mogę powiedzieć o płaszczu.
No, może jeszcze jedna rzecz, która z lekka mnie zdziwiła: papierową metkę przypięto na zewnątrz, pod pachą. Nie sposób było ją przegapić. Czy zdecydowano się na to, ponieważ sklep obawiał się, że klientki będą chodzić w płaszczu a później, po paru dniach dokonają zwrotu? Zawsze spotykałam się z tym, że metki - czy to papierowe, czy materiałowe - przypięte są wewnątrz płaszcza. Na szczęście plastikowe zapięcie nie zostawiło śladu na materiale.

Podsumowując:

Pomimo przesadnego wręcz pozostawienia "wolnego" miejsca na dodatkowe swetry przyznaję, że płaszcz jest wygodny. Rękawy są idealnej długości, wyciągając ręce przed siebie nie świecę nadgarstkami. Nie mam także problemów z podniesieniem rąk do góry (proszę się nie śmiać, niektóre płaszcze nie pozwalają na takie szaleństwa!), nic nie ciśnie mnie w barkach i nie ogranicza ruchów. 
Talia przy mocnym zasznurowaniu jest podkreślona, dół natomiast rozkloszowany. Całość dobrze trzyma proporcje i wygląda naprawdę elegancko.
Płaszcz jest wart swojej ceny. Poza tym nie oszukujmy się, płaszcze w zwykłej sieciówce kosztują mniej więcej tyle samo, a wyglądają... przeciętnie. I wcale nie są lepszej jakości.

Płaszcz dostaje 4+/5
- za przekłamanie wymiarów i za zły photoshop, który czyni cuda na zdjęciach sklepowych i wprowadza klienta w błąd;
- za brak dodatkowego guzika, który chyba zawsze i wszędzie jest standardem (a już na pewno w przypadku odzienia wierzchniego);

Poza tym większych zastrzeżeń jako takich (na razie) nie mam.
Z zakupu jestem zadowolona i mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie.
Teraz tylko czekać na prawdziwe mrozy i zimę stulecia >D

niedziela, 16 listopada 2014

Colors Of Autumn

 Ostatnio ponad wszystko zapragnęłam opublikować jakąś notkę z aktualnymi zdjęciami.


 Tak jakoś wyszło, że mam paromiesięczne opóźnienia (zarówno w kwestii publikacji uwiecznionych stylizacji, jak i recenzji - materiały leżą gdzieś na dysku i się kurzą). Cóż poradzę, że nie mam chęci/sił/czasu na ogarnięcie zdjęć i napisanie notki? Starość nie radość, a mi już bliżej do jesieni życia (trzydziestki) niż do wiosny (dwudziestki) :'D


Wraz z przybywającymi latami nie koniecznie jednak przybywa powagi, co widać choćby na powyższym zdjęciu >D A tak poważniej: nie chcąc już na wstępie być skierowaną do jakiejś poradni geriatryczno-okulistycznej zmuszona byłam do tegoż oto koloro-porównawczego przykucnięcia.Czy muszę dodawać, że utrzymanie takiej pozycji w butach na 9cm obcasie nie jest proste i nie wygląda zbyt ciekawie? W takim razie kaczy szczurzy dzióbek gratis! >D

Dodatkowe zdjęcie kolorów wykonane w warunkach domowych - tutaj też odcienie nie różnią się aż tak drastycznie, jak na zdjęciach na zewnątrz.
Ale do rzeczy: podczas kompletowania outfitu wszystko miałam dopięte na ostan guzik: stylizacja w kolorach aksamitnej czerni oraz złotawego brązu/beżu była odcieniami dopasowana niemal do granic możliwości. I co? I nic, aparat po raz kolejny strzelił focha i przekłamał kolory. Na wszystkich zdjęciach odcień rajstop wygląda na ciemniejszy, niż jest w rzeczywistości, na dodatek wpada w intensywnie złoto-żółtawą barwę.


Nie wiem czy to faktycznie wina aparatu, a może tego, że halka oraz sukienka rzucają cień na nogi, tego że sam wzór rajstop jest dość skomplikowany i z daleka daje złudzenie ciemnego, a może tła oraz zasnutego chmurami nieba (wbrew pozorom było dość ciemno)? Naprawdę nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że na zdjęciach porównawczych u góry jako tako widać, że są to zbieżne odcienie, bo niestety z daleka wygląda to tak, jakbym całkiem przestała odróżniać kolory </3


 Mam zatem nadzieję, że nie wystąpi w komentarzach lincz odnośnie kolorów i mogę już spokojnie przejść do opisu samej stylizacji >D
Sukienka Kidsyoyo "Sound of Music" z przepięknym, złotawym haftem, to jeden z moich ulubionych lolicich nabytków. Do tej pory miałam niestety tylko jedną okazję by uwiecznić z nią stylizację. Mowa oczywiście o "Sounds of Spring", czyli wiosennym outficie. Bardzo chciałam, by kolejny zestaw jak najbardziej różnił się od swojego poprzednika, dlatego postawiłam na jasne, ciepłe kolory. Dokładnie takie, jakimi podczas spacerów można cieszyć oczy, gdy dookoła na dobre rozgości się złota polska jesień.


I tak jak jesień ma różne barwy: począwszy od radosnych, złocistych, pomarańczowych i czerwonych, a skończywszy na późnojesiennych, ciemnych brązach i odcieniach szarości, tak też i nasze normalne życie przechodzi przez te stadia. Dlatego tak długo, jak moje życie ma radosne, ciepłe barwy, tak długo będę bawić się modą. Życie jest zbyt krótkie, żeby ubierać się nudno (to tak jakby złota jesień powiedziała "nie chce mi się" i od razu kazała opaść liściom, zamiast bawić się bogatą paletą kolorów jakie ma do swojej dyspozycji). Za bardzo jednak odpływam od tematu stylizacji, kolejny starczy objaw >D


 W ramach urozmaicenia monotonii dotychczasowych fryzur zdobyłam się na uplecenie warkoczyka, który upięłam czarnymi oraz bordowymi różami (pod kolor sukienki oraz kwiatów widocznych na torebce). Na towarzyszy spaceru wybrałam zwierzęta najbardziej kojarzące mi się z jesienią: pierścionek z głową jelenia (no bo przecież rykowisko) oraz pierścionek na dwa palce z sylwetką lisa (rudzielce pięknie prezentują się na tle złotych liści). Do kompletu wybrałam bransoletkę z motywem liści (długo o takiej marzyłam, w końcu udało mi się ją kupić ♥)


 Szyfonową koszulę w kolorze (mniej więcej) starego złota, z delikatnymi bufkami oraz kołnierzykiem w stylu określanym mianem "Peter Pan" (kolejna aluzja do starzenia się >D) udało mi się nabyć w sh. Tyle wygrać ♥


 Całość uzupełnia przepiękna, gobelinowa torebka bogato zdobiona motywem kwiatowym. Oczywiście ją również udał mi się upolować w sh - podobnie jak koszulę - w stanie idealnym. Torebusia nie mieści zbyt wiele, ale portfel, chusteczki oraz pomadka bez problemu do niej wchodzą. No i ten zapach starych perfum, którego nie mogę się pozbyć mimo naprawdę długiego wietrzenia. Tak bardzo vintage >D


Przy opisie stylizacji nie sposób pominąć rajstop z Veneziany, które były przyczyną całego zdjęciowo-kolorowego zamieszania, a także sznurowanych butów od Pana Jana (każdy je już widział, więc pominę ten detal).


Ciężko mi uwierzyć, że ostatecznie stworzyłam zestaw, który można chyba podciągnąć pod classic lolitę. 
Nic tylko czekać, aż za jakiś czas wyskoczę z OTT sweetem.
Z tą szaloną myślą pozostawiam wszystkich czytelników i znikam pisać *wzdech* zapewne jakąś recenzję. Mam całkiem sporo materiałów, więc pewnie przez kolejny tydzień będę dumać od czego zacząć >D

wtorek, 11 listopada 2014

Phaze Short Military Jacket LJAMR01

 Najwyższa pora na krótką recenzję :D
Tym razem przedstawię Szacownym Czytelnikom jak bardzo bezczelni potrafią być sprzedający - a zapewniam, że w tym przypadku bezczelność sięgnęła zenitu.
Po kolei jednak, najpierw przedstawienie przedmiotu dzisiejszej tragifarsy:


 Militarny żakiet Phaze, model LJAMR01. Wykonany z grubego materiału, który prawdopodobnie miał kiedyś okazję być kruczoczarny. Świetnie nadaje się zarówno do spódnic, sukienek jak i spodni. Marzyłam o nim od wieków (czyli odkąd pojawił się w sprzedaży na Restyle - wtedy jednak nie miałam funduszy na owy zakup). Dość szybko znikł ze strony sklepu, a jako że nie planowano jego restocku, postawiłam już na nim krzyżyk. 
Wtedy trafiła się okazja. 
Dobra okazja nie jest zła, a sprzedająca po wcześniejszym kontakcie zapewniła mnie o kruczoczarności, braku jakichkolwiek defektów itd. Stan został opisany jako bardzo dobry, poinformowano mnie tylko o tym, że żakiet był zwężany. Sprzedająca określiła się jednak jako "dobra krawcowa" - jakim niby prawem miałam podważać jej kompetencje krawieckie? Z radością dokonałam zakupu ♥


Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaraz po otwarciu paczki moim oczom ukazał się taki oto widok:


 Dziura w okolicy kołnierzyka. I to wcale nie mała! Myślę, że przeoczenie jej można uznać za niemożliwe. Już wtedy zapaliła mi się lampka ostrzegawcza - coś zdecydowanie jest nie tak jak być powinno. Po szybkich oględzinach żakietu usiadłam zszokowana i przez kilkanaście dobrych minut zastanawiałam się co powinnam zrobić. Takiego numeru jeszcze nikt nigdy mi nie wyciął. Nawet słynna już punkowa JSK od Bodyline nie posiadała takich wad, jak otrzymany przeze mnie żakiet (lub ujmując to inaczej: wady nie były aż tak rzucające się w oczy i dało się je stosunkowo łatwo zamaskować). W tym miejscu zdradzę, że ostatecznie ustaliłam ze sprzedającą (która uparcie wypierała się wiedzy na temat jakichkolwiek defektów, tudzież chwilową - bo mającą miejsce w chwili sprzedaży - niepamięcią o ich istnieniu), iż odda mi ona część kwoty za tę szkaradkę. Po prostu zanim pomyślałam, zaczęłam działać - naprawiać żakiet. Mogłam go odesłać i żądać zwrotu pieniędzy, ale ręce za bardzo świerzbiły mnie do naprawy. Gdybym jednak wiedziała ile pracy mnie czeka... no cóż, nie wiedziałam i to w tym miejscu powinno wystarczyć.


Ciekawi mnie niezmiernie w jaki sposób mogła powstać ta dziura, przecież takie rzeczy nie dzieją się ot tak, po prostu. Dziurę ostatecznie zacerowałam w sposób widoczny na poniższym zdjęciu. Nie jest to mistrzostwo świata, ale nie miałam ochoty (ok, umiejętności) pruć cały kołnierzyk i szyć wszystko od nowa. Z daleka defekt nie rzuca się zbytnio w oczy, poza tym praktycznie zawsze zasłaniają go włosy.


 Problem na który nie znalazłam rozwiązania: pagony, na których materiał wskutek użytkowania wyblakł (tak bardzo kruczoczarność!). Uszyte zostały jednak dość porządnie, nie wystaje z nich choćby jedna nitka. Trzymają się jak należy i nie odstają za bardzo (czego się troszkę obawiałam).


 A oto i element, który odpowiada za moją miłość do żakietu: szamerunki. Wykonane z plecionego sznura, ciągną się przez cały przód kurtki, ozdabiają także doły rękawów. Dodatkowo całość zdobi rząd tłoczonych w delikatny wzór guzików (takich samych jak na pagonach). Wszystko byłoby ok, gdyby nie jeden mały problem: brak jednego, dolnego. To właśnie o tym zapomniała wspomnieć poprzednia właścicielka. Niestety bez ostatniego guzika żakiet na dole dziwnie się rozchodzi, zdaje się wręcz być nierówny.


 Podziwiając szamerunki ujrzałam jeszcze jedną dziwną rzecz: plamy.


 Plamy na rękawach. Kurtka przed wysłaniem do mnie nie została nawet przepłukana w jakimś płynie, o praniu nie wspomnę. Po prostu przysłano mi brudne, poplamione ubranie.


Żakiet od tyłu prezentuje się nadzwyczaj przeciętnie. 


 Nie będę jednak wdawać się w kwestie kroju, ponieważ jak się okazało moja "dobra krawcowa" najzwyczajniej w świecie porozcinała kurtkę wzdłuż szwów pod pachami, aż pod połowę pach, a także wzdłuż całej długości rękawów, wycinając spore kawałki materiału. W rezultacie żakiet z rozmiaru M zmienił się w XXS, lub odzienie dla prawdziwych anorektyków (o czym przekonałam się dopiero po skończeniu pozostałych poprawek i przymiarce):


 Tak, rękawy od środka są brudne. Zdjęcia zostały zrobione przed moim przymierzeniem, ponieważ widząc stan szwów bałam się założyć na siebie żakiet. Najprawdopodobniej materiał by nie wytrzymał i całość poprułaby się doszczętnie.


Brzegi pociętego materiału nie obrzucono nawet najzwyklejszym ściegiem zygzakowym. Nici pruły się i ciągnęły, zahaczając w końcu o ścieg zwężający, który w rezultacie stawał się luźno latającą nicią. Jako ścieg zwężający opisuję tutaj przeszycie 2-3-4 krotne (zależnie od miejsca) w okolicach brzegu materiału. Użyto do tego dziwnego rodzaju nici (meh, nie znam się), który zdawał się być zdecydowanie zbyt gruby do tego zabiegu: kaleczył materiał, a przy nawet lekkim naciągnięciu szwu widać było rozchodzące się nici.

  
Poza tym szwy nie zostały w żaden sposób zabezpieczone - pruły się w miejscach, w których zaczynał się ścieg, a ten zaczynał się w różnych miejscach, np. w połowie długości tułowia. Widać także ślady po poprzednich, nieprzemyślanych zwężeniach, które następnie spruto. 


Generalnie rzecz ujmując: totalna masakra. Trzeba naprawdę mieć tupet i ego wielkości pałacu kultury, żeby określać się mianem "dobrej krawcowej" odwalając taką tragiczną chałę. 


*koniec bólów czterech liter*
 Jaki jest sens notki, która co prawda dotyczy ubrania znanej, alternatywnej firmy jaką jest Phaze, jednak ze względu na stan owego nabytku nie da się wystawić oceny? Otóż powodów jest parę >D

Po pierwsze, przestroga. Zawsze można się naciąć, zawsze można trafić na kłamliwych ludzi, którzy najpierw będą wmawiać "bardzo dobry stan" oraz "brak defektów", a następnie będą srogo się korzyć i przepraszać (chociaż to lepsze niż totalna olewka ze strony sprzedającego). Mi ostatecznie udało się dojść do porozumienia z poprzednią właścicielką, za żakiet dałam 50zł. Czy jest to duża kwota? No cóż, wady przedstawione powyżej wskazują na to, że kurtka nie jest warta złamanego grosza. Spędziłam nad nią jednak troszkę czasu (trening cierpliwości oraz umiejętności szycia), niemal pozbyłam się plam, w miarę możliwości zabezpieczyłam szwy (zdjęcie poniżej zostało wykonane jeszcze przed załataniem dziury przy kołnierzu). Żakiet nadaje się do codziennego użytkowania i takie właśnie jest jego obecne przeznaczenie.
Po drugie, wcześniej czy później (czyli na wiosnę) zaprezentuję jakąś stylizację z jego użyciem, a wolę sobie oszczędzić pytań "gdzie kupiony", "jaka firma", "jak się sprawuje" itd - wszystko znajduje się tutaj >D
Po trzecie, ostatecznie i tak widać tutaj najciekawsze (dla mnie) elementy, czyli szamerunki oraz guziki. O dziwo, nie licząc jednego zagubionego, całość wygląda nadzwyczaj dobrze. Z szamerunków nie wystają nici, nie odpruły się w żadnym miejscu. To, co "firma zszyła/przyszyła" trzyma się bez zarzutu.


Podejrzewam, że gdyby nie fuszerka odwalona przez poprzednią "krawcową", żakiet oraz ta "recenzja" doczekałyby się całkiem innego finału. No cóż, podejrzewam, że jeśli Phaze wyda jeszcze jakieś odzienie, które przykuje mój wzrok, to zdecyduję się wydać na nie troszkę monet - tym razem bez drogi na skróty, która ostatecznie okazała się drogą przez mękę.