środa, 27 maja 2015

Vines

Notkę tę zacznę dość nietypowym wyznaniem: nie mam pojęcia, jak naprawdę wyglądają zamieszczone tutaj zdjęcia.


Nope, nie jest to żart! Wiem oczywiście które zdjęcia zamieściłam, wiem także jak wyglądają u mnie na dysku oraz po wrzuceniu na serwer. Nie wiem natomiast, jak wyglądają po wstawieniu na bloga: mój komputer wyświetla je jako pikselową kaszkę w stylu Minecrafta, poza tym część zdjęć jest zblurowana, wszystkie straciły kolory. Jest to pierwszy raz, odkąd po wyłączeniu opcji autokorekty zdjęć w picasie (absolutnie koszmarna, domyślna opcja) mam taki problem... Sprawdzałam zdjęcia na trzech komputerach i na każdym efekt jest inny, ale tylko na jednym (niestety, nie moim) wyglądają w miarę dobrze. Nie wiem czym jest to spowodowane i po dwóch dniach googlowania, kombinowania i gotowania się ze złości poddaję się: jakie się wyświetlą, takie będą ;_;


Zestaw uwieczniony został w lutym, dzięki czemu miałam okazję stanąć na od dawna wymarzonym tle ♥ Cieniutkie gałązki pogrążonej jeszcze we śnie zimowym winorośli, na której spoczywają uschnięte, zasuszone listki - jedyna pozostałość po zeszłorocznych ciepłych dniach. Zerkałam na te miejsce z utęsknieniem przez całą jesień, niestety ze względu na zbyt intensywne słońce nie było mowy o wykonaniu tam jakichkolwiek zdjęć. No cóż, zima rządzi się swoimi prawami i godząc się z lekkim przymrozkiem mogłam w końcu urozmaicić zdjęcia jakąś nową scenerią >D


Na szczęście outfit doskonale chronił przed chłodem: spory puff oraz ubranie się na cebulkę to idealna opcja na zimę :^ Sukienką, w której nie szkoda było mi wskoczyć w zarośla oddzielające ogrodową ścieżkę od oplecionej winoroślami ściany zespołu dawnych kuchni zamkowych, była Bodylinowa JSK. Co prawda szyfon + krzaki to zapowiedź tragedii, ale każdy kto widział >> recenzję tej sukienki << wie, że nie mam powodów aby ją oszczędzać >D


Print sukienki jako tako wpasowuje się w zaroślowo-pnączowe klimaty, podobnie zresztą jak rajstopy (standardowo - mój ulubiony targowy Mr. Rumun za 5zł >D). Co do obuwia, to było zbyt ciepło by zdecydować się na kozaki od Piwowara i przy okazji zbyt zimno, by założyć zwykłe platformy. Wybór padł zatem na sznurowane botki Diva Darcie od Dr. Martensa - wygodne, świetnie spisały się w terenie.


Po raz pierwszy na kilkudniowy wyjazd udało mi się spakować w torebkę mniejszą, niż oklepane już we wszystkich poprzednich stylizacjach teczki z Restyle. Torebka-skrzypce od Amo (nie bez małych problemów) zmieściła zestaw kosmetyków oraz parę niezbędnych drobiazgów, potrzebnych do przetrwania poza domem. Pakowanie odbyło się dość boleśnie, ale ostatecznie (niemal niezniszczalne) skrzypce dopięły się :v


Przy okazji stylizacji "Wetland Butterflies" wspominałam, jak bardzo lubię efekt "skrzydełek" przy ramiączkach sukienki/koszuli. Tym razem udało mi się go uzyskać dzięki szyfonowej koszuli "Moon's Elegy" od Infanty. Na początku martwiłam się, że ozdobny, uformowany w trójkąt przód koszuli nie będzie chciał współpracować, jednak po przymiarce efekt okazał się być bardzo zadowalający ♥


Teoretycznie zima jest najlepszą porą na noszenie rozpuszczonych włosów.
Praktycznie jest to pora tak samo zła, jak każda inna... O ile w lecie problem stanowi głównie potęgujące się od warstwy włosów uczucie gorąca, a tyle w zimie za sprawą wełnianego płaszcza oraz sztucznych materiałów (szaliki, rękawiczki itd) włosy elektryzują się jak szalone. Nie sposób ich okiełznać, nie mówiąc już o ułożeniu w jakiś sensowny sposób. Z tego też powodu pokochałam upiętego warkocza, ozdobionego masą czarnych róż. Trzyma się doskonale i nie sprawia najmniejszych problemów, nadając przy okazji dość poważny i dostojny wyraz całej stylizacji.


Jako, że print (chociaż praktycznie niewidoczny) jest w odcieniach szarości, to wybór koloru biżuterii nie mógł być inny: srebro! Pod szyją wylądowała srebrna broszka z onyksem, do tego wisior-klucz z Restyle. Zima niestety jest zdradziecką porą roku, gdyż serdeczne oraz małe palce są zbyt wąskie, aby założyć na nie pierścionki. Z tego powodu mój ulubiony komplet upchnięty został na dość niewielkiej przestrzeni </3


Z całego zestawu jestem bardzo zadowolona, aczkolwiek przez długi czas coś nie dawało mi spokoju. Nie mogłam rozgryźć, co takiego dzieje się z górą stylizacji, że budzi we mnie lekki niepokój. Olśnienie przyszło ostatnio, całkiem przypadkiem, podczas skakania na youtubie po różnych filmikach. Meido. Ta góra jednoznacznie kojarzy mi się ze strojem pokojówki.
~~~~ what has been seen cannot be unseen ~~~
Mam nadzieję, że pomimo podsunięcia tej ponurej wizji w dalszym ciągu jestem jedyną osobą, której tak to się kojarzy :'D

sobota, 16 maja 2015

Casualowe mroczności

 Pora na kolejną notkę poświęconą rzeczom totalnie casualowym :^

Na pierwszy ogień idzie milusi w dotyku żakiet, kupiony u pewnej Pani Rumunki na (ogromnym) targu, który odbywa się co sobotę w moim mieście. Zakup pamiętam jak dziś, ponieważ kiedy już wracałam do domu i nie miałam zamiaru nic kupować, rozpętała się ogromna burza :"D Nie mając gdzie się schronić utknęłam pod jakimś randomowym stoiskiem, trzymającym się w jednym kawałku na słowo honoru. Wiał straszliwy wiatr, zimne krople deszczu chłostały mnie bezlitośnie, woda przelewała mi się przez trampki, a przed moim nosem powiewał...


 ...ten oto uroczy żakiecik >D
Nie zważając zatem na niesprzyjające warunki atmosferyczne rozpoczęło się (a jakże!) targowanie, przymierzanie, doszukiwanie wad (aby miła Pani ani nie puściła mnie z torbami, ani nie wygnała spod namiotu za "bezpodstawne" negocjowanie z ceny). Ostatecznie stanęło bodajże na 40zł. Dodam tylko, że była to ostatnia sztuka w jedynym słusznym kolorze (ostał się jeszcze granat, a na innych stoiskach biel). Tyle wygrać ♥


 Żakiet ma swoje plus i minusy. Plusami z pewnością są dwa rzędy złotych guziczków (nadających odzieniu lekko militarny charakter), odpowiedni rozmiar, bardzo przyjemny w dotyku materiał. Minusy? Brak kieszonek (są za to klapki imitujące ich obecność) oraz brak możliwości zapięcia go. Minusy te jednak nie przeszkadzają mi zbytnio, a sam żakiet jest zdecydowanie moim ulubieńcem


Postanowiłam nie ograniczać się jedynie do ubrań i zaprezentować trochę dodatków. W tej notce pochwalę się łupem z second handu: absolutnie przepiękną koronkową chustą ♥


 Jest na tyle duża, że niestety nie udało mi się wykonać jej zdjęć w całości ;_;
Kosztowała mnie - bagatela -  3,5zł. Nigdy się z nią nie rozstanę >D


 Zastanawia mnie, czy sposób w jaki naniesiono wzór można określić jako flock?
 Chusta ma kształt trójkąta, którego dwa boki ozdobiono frędzlami.


 Motyw floralny obecny jest na całości chusty: kwiaty róż, gałązki z liśćmi, po bokach malutkie kwiatuszki, u dołu bliżej niezidentyfikowany gatunek kwiatu - całość jest wykonana bardzo starannie. Lucky me, bowiem piękność ta trafiła do mnie w stanie idealnym.


 Jeśli ktoś ma wątpliwości co można zrobić z tego typu dodatkiem, to odpowiedź jest bardzo prosta: nosić! >D Najlepiej na ramionach, do sukienek na ramiączkach (aby słońce nie spaliło skóry ramion, co niestety zdarza mi się nagminnie). Co prawda taki sposób noszenia kojarzy mi się troszkę z babciami, ale odpowiednie zestawienie ubrań sprawia, że można stworzyć lekko wiedźmowaty outfit >D


Na koniec sukienka w kolorze czerni absolutnej :D
Wyszperana w outlecie (za cenę nieco wyższą, niż jestem przyzwyczajona płacić za używane ubrania), pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Długo wahałam się nad zakupem: z jednej strony czerń idealna, a sama sukienka jest doskonale dopasowana do mojej sylwetki.


 Z drugiej strony rękawki to 3/4, a próba naciągnięcia ich do nadgarstków zawsze kończyła się zsuwaniem się sukienki z ramion... Na dodatek dekolt jest dość pokaźny, to samo tyczy się wycięcia na plecach. Ostatecznie jednak materiał kupił moje serce i tym samym dokonał się rozbój na portfelu :"D


 Dodam jeszcze, że mroczność ta wyprodukowana została przez Atmosphere. Szczerze mówiąc, podczas przekopywania second handów oraz różnej maści outletów, najczęściej napotykane klimatyczne ubrania pochodzą właśnie z Atmo, H&M i Zary. Niby lipne sieciówki, a tak cieszą >D


Inna sprawa, że wchodząc do sklepu H&M zawsze, ale to zawsze wychodzę z pustymi rękami, gdyż ceny (które niby nie są aż tak wysokie) sprawiają, że moje pejsy zaczynają się szaleńczo elektryzować. Zresztą same ubrania dostępne w sklepie nie rzuciły mnie na kolana ani razu. Nie wiem czy to kwestia tego, że mam pecha i nigdy nie spotykam nic na tyle oryginalnego by mnie porwało, czy po prostu ciekawe kolekcje nie trafiają do polszy (to w ogóle możliwe?) :v Wyjątek stanowiły jedynie spinki-różyczki, widoczne chyba w każdej mojej stylizacji. Tym bardziej ubolewam, że ostatnio w hłamie jedyne połączenie kwiatów jakie widuję to czerń+róż, a repertuar ich kształtów jest równie ubogi, jak i kolorów [*]

Nie ma to jak ciuchlandy - prawdziwy raj dla każdego, kto lubi czasem poczuć się jak łowca.
Szyfony, koronki, aksamity i welurki - moje oczy wychwytują je na wieszakach niczym wygłodzony drapieżnik zwierzynę. Bieganie po second handach jest na chwilę obecną moim ulubionym sportem >D

środa, 6 maja 2015

Bodyline shoes 258

 Ostatnimi czasy Bodylajnowe buty mnożą się w mojej szafie niczym grzyby po deszczu >D


 Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tego, że w końcu kupię ten model. Bardzo, ale to bardzo długo pragnęłam butów na wysokiej platformie, z mnóstwem paseczków, ale po głowie chodził mi model całkiem innej firmy (ewentualnie coś robionego na wymiar). Wszystko z powodu dość przeciętnej (aczkolwiek adekwatnej do ceny) jakości obuwia oferowanego przez Bodyline. Zadając sobie jednak pytanie: "jak często będziesz chodzić w butach na tak wysokiej platformie?" doszłam do wniosku, że w tym konkretnym przypadku mogę sobie pozwolić na oszczędność (wynoszącą kilkaset złotych) i zamówić te szkaradki  ♥  Nie ma co ukrywać - nie są to buty, w których można chodzić na co dzień (o ile w ogóle ma się okazję założyć zestaw, do którego by pasowały). Ryzyko ich zniszczenia rozkłada się zatem w czasie.


 Buty przybyły do mnie w kartonowym pudełku, stosunkowo szybko i bez najmniejszych problemów ze strony UC. Każdy z butów posiadał papierowe wypełnienie oraz plastikowe "patyczki", które przytrzymywały papier tak, aby nie wypadł z butów. Dodatkowo zostały od siebie oddzielone sztywnym kartonikiem, dzielącym pudełko na dwie części. Ktoś włożył trud w to, aby buty były dobrze zapakowane, ale... ale zawsze jest jakieś ale. O tym pod koniec.


 Buty wyglądają dokładnie tak, jak na zdjęciach sklepowych. Są masywne, ciężkie (każdy waży nieco ponad pół kilograma). Platforma z przodu ma wysokość 4,5cm (z boku, w najwyższym miejscu aż 5,3cm), natomiast obcas z tyłu ma 11,3cm wysokości. Producent podaje, że wymiary te to 4,8cm/10,8cm - z platformy najwyraźniej starano się wyciągnąć średnią >D
Tak jak zawsze wybrałam rozmiar 255, czyli o długości wkładki 25,5cm. Buty pasują idealnie ♥


 Buty mają dość specyficzny fason: platforma z przodu lekko rozszerza się ku dołowi, a patrząc z boku widać, że jej czubek nieco wystaje przed czubek noska. Także same obcasy są dość masywne, nieznacznie rozszerzane na dole. Ciężko powiedzieć czy ten efekt bardziej mnie drażni, czy się podoba. Jedno jest pewne: buty są znacznie wygodniejsze i bardziej stabilne, niż można by się tego spodziewać. Dodatkowo podeszwa jest wyprofilowana, co znacznie ułatwia chodzenie.


Paseczki
Buty posiadają cztery paski przytrzymujące stopę oraz dwa okalające kostkę:


Paski (co chyba jest standardem w przypadku tych butów) są rozszerzane na końcówkach. Rozwiązanie to jest dość nietypowe, wygląda bardzo ciekawie i przypadło mi do gustu.
Gorzej z wykonaniem: sprzączki dopasowane są do węższych pasków. Jak widać na zdjęciach, paseczki są przez to zgniecione. Z wierzchu jest to w sumie niewidoczne, a podczas użytkowania nieodczuwalne. Niemniej jednak podczas przeciągania pasków przez klamerki delikatna eko skórka ulega uszkodzeniu: obtarciom i trwałemu odkształceniu.


Wielkim plusem jest sposób mocowania i regulacji pasków: długość wszystkich z nich można kontrolować dzięki klamerkom. Nie ma zatem opcji, że buty będą zsuwać się ze ze stóp tak, jak miało to miejsce w przypadku butów Bodyline 192.
Trzy pierwsze paski przymocowane są za pomocą gumeczek (o tym czy to rozwiązanie jest solidne przekonam się w trakcie dłuższego użytkowania), natomiast czwarty, znajdujący się najwyżej, zapinany jest na zatrzask. Rozwiązanie to - stosowane w wielu modelach Bodylinowych butów - jest rzeczą, którą naprawdę uwielbiam. Dzięki niemu ściąganie i zakładanie butów staje się bajecznie proste i szybkie. Raz ustawione klamerki nie muszą być ciągle męczone rozpinaniem, co znacznie "oszczędza" i tak delikatny materiał.


Dwa górne paseczki osadzone są na szerokim pasie, będącym przedłużeniem tylnej części buta. Całość wygląda dość solidnie, chociaż na zdjęciach luzem prezentuje się dość mizernie :x Tutaj miało miejsce moje największe zaskoczenie: owe górne paski okalające kostkę zapinane są na haczyki! Na początku wątpiłam, czy takie rozwiązanie ma jakąkolwiek rację bytu, jak się jednak okazało, nie tylko jest ono wygodne, ale i funkcjonalne. Haczyk należy zaczepić tuż za klamerką - nie odepnie się ani nie zsunie. Rozwiązanie proste i idealne, ponieważ nie wymaga gmerania przy klamerkach.
Warto także wspomnieć o wnętrzu butów: jest to jeden z trzech modeli dostępnych w ofercie sklepu, posiadający krwistoczerwoną wkładkę ze złotymi literami ♥
Uroczy akcent dla każdego maniaka mroczności >D
Jedynie w okolicach pięty producent użył innego, kremowego materiału. Jest on miększy i przyjemniejszy w dotyku niż sama eko skórka, zapewne ma zapobiegać obtarciom.Wielka szkoda, że nie dało się dopasować tego elementu kolorystycznie, jednak nie mam chyba prawa narzekać, skoro obecnie wnętrze moich butów wypełniają zielone, mięciutkie wkładki o zapachu mięty i zielonej herbaty 8D


Tak buty prezentują się na nogach:


Po raz kolejny muszę ponarzekać, że robienie zdjęć na siedząco jest dla mnie niezwykle ciężkie. Chociaż jestem szczupła, to nie mogę zrobić skłonu - ba, do jego wykonania jest mi naprawdę daleko :"D W związku z tym jakiekolwiek ustawienie aparatu od góry, nachylenie się i uchwycenie w miarę dobrego profilu kończy się dla mnie później zakwasami </3


Buty być może są masywne i stosunkowo ciężkie, ale i bardzo wygodne. Miałam już okazję przetestować je podczas dłuższego wyjścia i nie obtarły mnie, nic nie uciskały, nie potknęłam się, nogi mi się nie chwiały - szło się w nich doskonale, nawet po nierównym, trawiastym terenie oraz po kocich łbach


W tym miejscu bardzo chciałabym skończyć i powiedzieć, że polecam ten model każdemu, kto ma chrapkę na coś ekstremalnego, ale tak jak wspomniałam na początku, pojawił się niestety mały problem...


A konkretnie cała masa małych problemów:


Woreczek pochłaniający wilgoć uległ uszkodzeniu (najprawdopodobniej w trakcie transportu). Jego zawartość rozsypała się luzem po pudełku, przez co buty calutką podróż obijały się od widocznych wyżej kuleczek, które pozostawiły na delikatnej skórce ślady. Dotyczy to zarówno obcasów, platform jak i górnej części butów:


Dodatkowo na platformie od początku znajdowało się przetarcie skórki. Materiał z którego wykonano buty jest naprawdę delikatny i podatny na wszelkie otarcia i obicia. Dodam też, że kupiłam model matowy (jak widać, posiada całkiem spory połysk). Aż strach myśleć, jak taką podróż przetrwałyby buty lakierowane. Oczywiście po pierwszym spacerze platforma zaczęła się trochę marszczyć, nie jest to jednak nic nowego w przypadku obuwia Bodyline, które jednak w podsumowaniu cena/jakość/komfort użytkowania w dalszym ciągu znajduje się na szczycie mojej listy.



Buty dostają więc dobre 4-

- za bardzo delikatną ekologiczną skórkę oraz za słabej jakości woreczki chłonące wilgoć, które uszkodziły buty zanim zdążyły do mnie dotrzeć.

Ogólnie szaleństwo, jakim było kupienie tych butów, oceniam na plus, bo nie będę już dłużej płakać: "tak bardzo chciałam ten model, a znowu wyprzedano mój rozmiar i będę musiała czekać X czasu na dostawę". Tak, to był bardzo dobry, absolutnie niepraktyczny zakup >D

Oczywiście jeśli buty będą sprawiać jakiekolwiek problemy nie zawaham się o tym wspomnieć zarówno tutaj, jak i w jakiejś aktualniejszej notce (zapewne ze stylizacją, w której zostaną użyte).