czwartek, 31 marca 2016

Buty: botki Jenny Fairy, trampki H&M, Bodyline 171, platformy River Island

Dla drobnego urozmaicenia bloga postanowiłam wrzucić całą masę niezbyt ładnych butów (niektórych wręcz proszących się o miano szkaradnych >D), kupionych z myślą o codziennym użytkowaniu. Żadne z nich nie zasłużyły na osobną notkę, jednak przemilczenie ich obecności w mojej szafie byłoby niejako drobnym kłamstewkiem - nie zawsze chodzę w butach na obcasie. Zdarza się, że pomykam po mieście w czymś bardziej wygodnym. Ale po kolei >D


Chyba tylko pierwsze z prezentowanych dziś butów - botki od Jenny Fairy - mogę uznać za zakup w pełni udany. Ponadto wyłamują się z konwencji brzydkiego obuwia, są bowiem dość zgrabne i całkiem nieźle prezentują się na nogach.


Kupione na promocji w sklepie CCC za około 100zł, służą mi od jesieni. Dobrze wyprofilowane, posiadają antypoślizgową podeszwę (która faktycznie działa), zamek z boku (cudowna rzecz, niezwykle przydatna kiedy człowiekowi się spieszy) oraz niewielką platformę, dzięki której chodzenie to czysta przyjemność (nie potrafię chodzić w butach nieposiadających grubej podeszwy).


Ekoskórka jest dość wytrzymała i szczerze mówiąc jak na razie nie miałam okazji, by móc ponarzekać na ten model. Swoją pierwszą przygodę z butami z CCC mogę zatem uznać za udaną.


Na całe szczęście buty nie są u góry ekstremalnie szerokie (mój odwieczny problem: cholewki jak u gumowców). O tym, jak wyglądają na nogach, można przekonać się także w stylizacji *"Fortune Teller"*.


Z tego zakupu jestem więc bardzo zadowolona i chciałabym napisać, że z radością zajrzę jeszcze kiedyś do CCC, jednak czas oczekiwania na wyniesienie butów w moim rozmiarze z zaplecza - dobre 40 minut! - nadwyrężył moją anielską cierpliwość. Dobrze, że na zakupach nie byłam sama, inaczej wyszłabym ze sklepu z pustymi rękoma.


Trampki na platformie H&M. Upolowane rok temu na Czarnym Markecie (facebookowa grupa sprzedażowa z mrocznymi itemkami), służą mi głównie podczas wypadów za miasto oraz w okolicach lata, jako obuwie do pracy >D).


Od tego rodzaju butów nie można oczekiwać, że będą prezentować się zgrabnie. Ważne, że są wygodne.


Niestety, u góry są troszkę zbyt luźne, mimo zasznurowania na maxa. Nie ma to jednak wpływu na komfort chodzenia. Poza tym na początku martwiłam się, w jaki sposób dbać o buty z materiału? Strasznie łatwo się kurzą i widać na nich każdą plamkę. Dość szybko machnęłam na ten temat ręką: podczas pastowania platform przypadkiem zauważyłam, że przejechanie szczotką pokrytą pastą (w jedynym właściwym kolorze) po górnej części buta nadaje mu piękny, głęboki, czarny kolor. Tak, pastuję te buty jakby były ze skóry. Dzięki temu cały czas wyglądają jak nówki :v


Platformy z H&M miały swoich poprzedników, po których niestety nie został już żaden ślad. Nie uwieczniłam ich wcześniej na własnych zdjęciach, a te poniżej pochodzą z jakiegoś sklepu internetowego, którego teraz nie potrafię odnaleźć (tak to jest, kiedy zapisuje się masę rzeczy na dysku, nie dając im żadnej konkretnej nazwy :x).



Trampki wykonane były z eko skórki, jedynie ich boki pokryto czymś, co kojarzyło mi się z welurkiem, na który naklejono... drobne kryształki, sparklące się wszystkimi kolorami tęczy tak, że aż wypalały oczy :"D Na szczęście potraktowane czarnym lakierem do paznokci pozwalały o sobie zapomnieć. 


Były to moje pierwsze tego typu buty na platformie i kochałam je naprawdę mocno. Niesamowicie wygodne, chodzenie w nich było czystą przyjemnością. Niestety, uległy zniszczeniu w dość nietypowy sposób: platformy pękły dokładnie pośrodku pięty, w kierunku palców. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam się z czymś takim. No cóż, nie dałam za nie zbyt wiele: na targu sprzedawano je za 35zł. Cena zabójczo śmieszna, poza tym nigdy nie zapomnę tego, że kiedy wahałam się "braść czy nie braść?", podeszła do mnie przemiła starsza pani (na oko 60+), którą targał dokładnie ten sam dylemat (było widać, że interesuje się modą). Stanęło na tym, że stwierdzając "35zł to nie pieniądz" wzięłyśmy ostatnie dwie sztuki >D
Mam tylko nadzieję, że trampki z H&M nie podzielą ich losu i wytrzymają przynajmniej dwa lata.


A oto buty z Bodyline, które wbiły mi nóż w serce </3


Kupione z myślą o codziennych wypadach na miasto, ze szczególnym uwzględnieniem pory letniej. Był to pierwszy od lat zakup butów nieposiadających grubej podeszwy. Co poszło nie tak?


Generalnie wszystko.


Już sam moment otwarcia opakowania był rozczarowujący: zdjęcia sklepowe pokazują czerwoną wkładkę ze złotymi napisami, moje natomiast miały jasną, kremowo-jasno-niewiadomo-jaką, nudną. Powiecie "co tam wkładka, nikt nie kupuje butów dla wkładki". Ja kupiłam. Między innymi dla wkładki. Nie tylko, ale jednak.


Kiedy już stwierdziłam "pal licho wkładkę" i przymierzyłam je, nadszedł kolejny szok. Buty były za duże o dobre 1,5-2cm. Miałam w swoich łapkach sporo itemków od Bodyline, jeśli ktoś wątpi - zapraszam do panelu bocznego, zakładka "obuwie". Zawsze zamawiam 255 i jeszcze nigdy nie miałam problemu ze źle dobranym rozmiarem.


Przez chwilę myślałam, że po prostu wysłano mi zły rozmiar, jednak jest on widoczny na podeszwie. Nie ma mowy o pomyłce, buty posiadają przekłamaną rozmiarówkę. Łudziłam się, że włożenie wkładek rozwiąże problem. Okazało się jednak, że nawet dwie pary nie zdały egzaminu.


Ostatecznie po jednym krótkim spacerze zmuszona byłam sprzedać buty. Do rzeczy, które nieludzko mnie zirytowały, doliczyć muszę fakt, że paski nawet po maksymalnym skróceniu nie trzymały stopy należycie. Co gorsza, ich końcówki były tak długie, że przeszkadzały w chodzeniu (przydeptywałam je)!


Sam materiał z którego wykonano buty był dość mocno tekturowy, inny niż w modelach, z  którymi miałam do tej pory do czynienia. Buty posiadały też drobne plamki już w momencie przybycia do mnie, a po jednym tylko spacerze dorobiły się rysek.


Ostatnim minusem była ogromna ilość miejsca w czubkach butów. Lubię okrągłe noski, jednak w tym przypadku miałam odczucie, jakbym nosiła buty klauna. 
Całe szczęście nie kosztowały dużo. Z tego co kojarzę, jest to chyba jeden ze starszych modeli, być może dlatego okazał się być tak słaby jakościowo.


Ostatnie prezentowane dziś buty: flatformy z River Island.


Upolowane z drugiej ręki w bardzo dobrym stanie, ciągle czekają na chrzest bojowy (nadeszła wiosna, tak więc już wkrótce wyruszę w nich na jakiś spacer >D).


Są jednymi z najbrzydszych butów jakie kiedykolwiek posiadałam: niby w sportowym stylu, na platformie, sznurowane, do tego rzepy. Dość toporne, ale wyprofilowane w ten kuszący sposób, który zdaje się mówić "kup mnie, a będziesz latać a nie chodzić".


W połączeniu z kryjącymi rajtami, szortami i skórkową kurtką wyglądają całkiem nieźle. Nie przewidziałam tylko jednej rzeczy: rzepy szybko uprzykrzą mi życie.


Buty wymagają nie tylko standardowego wiązania - o nie. Każdorazowo konieczne jest poprawne zapięcie rzep, a dla kogoś, kto wstając rano do pracy ledwo jest w stanie zaparzyć sobie kawę, trafienie rzepą w odpowiednie miejsce jest nieco problematyczne. Nie wspominając o tym, że zdarzyło mi się już zaciągnąć nimi rajstopy, a przecież to dopiero początek naszej wspólnej przygody :v Liczę jednak na to, że ten zakup nie okaże się pieniędzmi wyrzuconymi w błoto.


Jeśli kogoś ciekawi, jakie inne modele butów znajdują (lub też znajdowały) się w mojej szafie, to przypominam o istnieniu bocznego panelu z recenzjami. Sama tymczasem zmykam pastować zimowe buty - najwyższa pora schować je w pudełka, aby w jak najlepszym stanie doczekały kolejnego sezonu ♥ 

poniedziałek, 21 marca 2016

Snowberry

Chyba jeszcze nie miałam okazji zaprezentować stylizacji z pogranicza lolity i czegoś, co dość luźno można określić mianem folku.


 Zapewne dlatego, że do tej pory w mojej szafie brakowało odpowiedniej sukienki. Co prawda wieki temu w moje łapki trafił najprawdziwszy w świecie dirndl, niestety nie był czarny, tak więc dość szybko znalazł nową właścicielkę. Aby móc kupić sukienkę, która byłaby chociaż odrobinę do niego podobna, musiałam czekać dobre pięć lat. Tak, znalezienie czarnego dirndla lub czegoś, co mogłoby stanowić jego namiastkę, to naprawdę trudne zadanie. Ostatecznie musiałam zadowolić się JSK od Dream of Lolita. Jakościowo wypada dużo słabiej niż dirndl, który miałam okazję gościć w szafie. A jak się prezentuje? No cóż, kiedy zakryć górę, to nawet nieźle :'D


Wieki temu, w pewnej stylizacji, w której także użyte zostały czerń + złoto + biel, pewna osoba poczyniła aluzję do tego, iż wyglądam niczym "śnieguliczka na krzewie" (lub przynajmniej tak to zinterpretowałam >D). Jako, że jest to jeden z moich ulubionych krzewów, nie mogło to pozostać bez echa. Tym oto sposobem mamy kolejny zestaw z kiepsko skrojoną sukienką (talia nie jest tam, gdzie powinna) oraz bufiastymi rękawkami. Co prawda w tym przypadku talię postanowiłam ratować szerokim paskiem, a rękawki nie są aż tak spektakularne, ale "niekształtność" zestawu nadrabiać ma ciepła, wełniana chusta.


Tym razem pamiętałam, aby zrobić zdjęcia z chustą i bez >D


Skoro stylizacja w klimacie śnieguliczek, to koniecznie z masą białych perełek ♥
 Spinają one chustę i dzięki zapięciom umożliwiają jej szybkie ściągnięcie. Pierwotnie dołączone były do jakiejś loliciej sukienki. Której - już nawet nie pamiętam. Do perełkowego kompletu idealnie pasuje wisior-klucz z serduszkiem oraz białym i różowawym koralikiem, do którego z kolei pasuje zawieszka z ametystem, posiadającym subtelną, białą smugę.


Naprawdę mocno uwielbiam ten pasek. Jako jedyny jest w stanie uratować wszystkie stylizacje, w których sukienki i spódnice robią krzywdę talii. Poza tym cóż innego mogłoby tutaj lepiej pasować? W końcu outfit jest pełen golda >D


A teraz CMG (czyli słynna już cała masa golda):


Bransoletka ze złotym kwiatem, którego środek stanowi biała perełka; pierścionki ozdobione białymi śnieguliczko-perełkami; sekretnik w którym można skryć kilka ususzonych, trujących owoców tego cudownego krzewu, a także pierścionek-jeleń.


Nigdy nie wyrosnę z zabaw chustą 8D


Dopełnieniem zestawu jest wełniany kapelusz, ozdobiony (a jakżeby inaczej!) broszką składającą się z trzech listków i białych perełek. Do tego torebka-książka "Alice in Wonderland".


Zima to ta pora roku, kiedy włosy elektryzują się na potęgę, a moczenie ich przed wyjściem na mróz to bardzo kiepski pomysł :'D Z tego też powodu najwygodniejszą opcją jest zaplecenie warkoczyków. Kitki są dużo łatwiejsze do ogarnięcia na wietrze, a także znacznie chętniej współpracują podczas zakładania chusty/płaszcza.


Skórzane, sznurowane buty na platformie - jeden z moich najlepszych zakupów ♥


Zastanawia mnie pewna rzecz: czy tylko ja uwielbiam zbaczać z odśnieżonych chodników na zasypane puchową kołderką trawniki po to, by móc rozkoszować się dźwiękiem śniegu skrzypiącego pod butami? >D


Na koniec mogę dodać, że odczuwam ogromną radość z tego, iż w końcu udało mi się "złapać" zimę na zdjęciach. Niestety, od paru lat zadanie te jest niemal niewykonalne D: Mam jednak nadzieję, iż przyszła zima sypnie obficie śniegiem, pokrywając warstwą białego puchu całą tę brązową, rozciapaną, pojesienną brzydotę. Tak bardzo tęsknię za śniegiem ♥

wtorek, 8 marca 2016

Fortune Teller

Nie ma to jak zostać wróżką, czyli stylizacja stworzona z lekkim przymrużeniem oka >D


Pomysł na stylizację inspirowaną tymi klimatami zrodził się w mojej głowie dawno temu. Po części jest to sprawką filmów i seriali jakie oglądam; po części tego, że kiedyś z racji mojego ubioru wzięto mnie za przedstawicielkę tego rzemiosła; po części też przez masy wróżek/cyganek, które swego czasu dość uparcie chciały wróżyć mi z ręki/kryształowej kuli/stawiać tarota/odprawiać inne gusła (zawsze wzdrygam się na samą myśl o takich bredniach). Ostatecznie zmotywował mnie do tego pewien sen, w którym sama postanowiłam zająć się tym fachem: zaczepiona na ulicy przez starsze panie i poproszona o wywróżenie, czy jeszcze kiedyś spotka je płomienny romans + przywołanie ducha ich niedawno zmarłej przyjaciółki, postanowiłam dla żartu zgodzić się na stworzenie tego typu przedstawienia. Rzecz jasna nie mogło się to skończyć dobrze :"D


Aby nie było wątpliwości: zestaw ten tak na dobrą sprawę jest zwyklakiem do śmigania na co dzień.  Szyfonową chustę wystarczy zarzucić wokół szyi, a kandelabrowe spinki wpiąć we włosy - powstaje wtedy klasyczny, czarny outfit. Trochę żałuję, że nie uwieczniłam go w tej postaci, ale czasu na robienie zdjęć było niewiele i w pośpiechu całkiem zapomniałam o "wielofunkcyjności" chusty... a może raczej powinnam powiedzieć, że zbyt dobrze bawiłam się mając ją przytwierdzoną do włosów i delikatnie machając nią dookoła? >D


Tak, szyfonowa chusta dodaje tajemniczości, poza tym jest wręcz stereotypowym elementem ozdabiającym głowy wszelkiej maści wróżbitek (tuż obok turbanów i okazałych, złotych ozdób). Po bokach, na wysokości skroni, chusta przytwierdzona została kandelabrowymi spinkami. W końcu okazałe żyrandole dość szybko demaskują obecność duchów lub innych sił nadprzyrodzonych (czy to przygasającymi światłami, czy też lekkim kołysaniem), dobrze jest więc mieć jakieś pod ręką >D


Dobrze jest też mieć jakieś na ręce, dlatego wśród pierścionków pojawił się kolejny kandelabr od Restyle. Do tego srebrny pierścionek z kocim okiem oraz komplet: wisior i pierścionek z różowym kwarcem. Całość uzupełniona sznurami czarnych perełek ♥


Kandelabrowy komplet uzupełniał majestatyczny (gigantyczny) wisior-żyrandol (rzecz jasna także od Restyle). Niestety, on jako pierwszy wyczuł złą energię i... pękł. W formie wiszącej pozostała jedynie jego góra, dół natomiast dość symbolicznie upadł, dając znać, iż seans nie przebiega najlepiej, lub innymi słowy - zabawa w wywoływanie duchów przestała być zabawą i sprawy przyjęły dość poważny obrót.


Próba ratowania sytuacji przy pomocy machania chustą oraz kręcenia koralikami na niewiele się zdała - raz przywołane licho nie chciało dać się odpędzić.


Co prawda klasycznym, niemal nieodłącznym rekwizytem każdej wróżbiarki jest kryształowa kula, tutaj jednak wystarczyć musiała tablica spirytystyczna Ouija (to uczucie, kiedy wróżenie, przywoływanie duchów i inne czynności zlewają się w jedną wielką, czarną, bezsensowną i bezładną masę :'D). No cóż, tak to jest, kiedy jest się podrabianą wróżkospirytyską. Pytania do duchów o wskazówki jak postępować z nieprzyjaznym duchem oczywiście nie mogły przynieść żadnego skutku i sytuacja zamiast ulec poprawie, z minuty na minutę pogarszała się coraz bardziej. 


Kiedy na dość naiwne pytanie "czy odejdziesz stąd?" kursor zaczął przesuwać się w kierunku "NIE", oczywistym stało się, że najwyższa pora kończyć przedstawienie i brać nogi za pas.


Na szczęście buty nie miały zbyt dużego obcasa, a koronkowa sukienka nie była zbyt długa, dzięki czemu dość łatwo było dobiec do drzwi...


...a następnie uciec w siną dal, jak najdalej od bałaganu, który się narobiło. Yep, wywoływanie duchów to nie zabawa, nie róbcie tego w domu. Przynajmniej nie w swoim! >D