Pora na recenzję. Tym razem pod lupę idzie sukienka Bodyline z działu "Punk", co jednak wcale nie przeszkadza mi w tworzeniu stylizacji z jej udziałem w klimacie gothic lolita :>
Sukienka nie jest już dostępna na stronie Bodyline. Na jej miejsce wstawiona została bardzo podobna - właściwie zmieniono tylko print.
Muszę przyznać, że na zdjęciach które widywałam na internecie i które skusiły mnie do zakupu nadruk prezentował się ciekawiej. Jest to pewnie kwestia tego, że zdjęcia nie były zbyt szczegółowe, poza tym print skrywa się pod szyfonowymi falbanami.
Muszę przyznać, że na zdjęciach które widywałam na internecie i które skusiły mnie do zakupu nadruk prezentował się ciekawiej. Jest to pewnie kwestia tego, że zdjęcia nie były zbyt szczegółowe, poza tym print skrywa się pod szyfonowymi falbanami.
Mimo tego wszystko byłoby ok, gdyby nie stan, w jakim sukienka do mnie dotarła. Był to mój pierwszy zakup na facebookowej ogólnoświatowej "loliciej" grupie sprzedażowej i jak się później okazało - był on niezbyt udany. Osoba sprzedająca sukienkę określiła jej stan jako bardzo dobry. Kiedy paczka przybyła do domu byłam niestety za granicą, dlatego też odebrali ją rodzice. Pierwsze rozczarowanie: opakowanie było uszkodzone, wystawał z niego tiul (do wysłania paczki z USA użyto zwykłej koperty!). Pani na poczcie powiedziała: "albo bierzecie paczkę, albo odsyłamy". Rodzice niezbyt chętnie ale paczkę wzięli. Tiul który wystawał mógł ulec uszkodzeniu - ok. Problem polega na tym, że wystawał go tylko kawałek, podczas gdy uszkodzenia (mniejsze lub większe) widoczne są wzdłuż wszystkich tiulowych falban. Dodatkowo sprzedawca kłamał w sprawie rozmiaru - zamiast Mki dostałam sukienkę, w którą mogłabym się dwa razy zmieścić (udało mi się ją na szczęście zwęzić do odpowiedniego rozmiaru). Cóż więcej? Sprzedawca pominął brak waist ties. Nie zostały one jednak wyprute, a zwyczajnie wycięte, pozostawiając strzępy nieobszytego materiału po bokach.
Po obejrzeniu sukienki wewnętrznie się zagotowałam. Niestety - obejrzałam ją parę miesięcy po tym, jak dotarła do domu. Nie muszę chyba dodawać, że po sprzedawcy śladu już nie było i pretensje mogę mieć tylko do siebie.
Powyższy akapit jest ku przestrodze: widząc naszą wymarzoną kiecę sprzedawaną przez internet w - nomen omen - nieoficjalny sposób, należy być gotowym na różne niespodzianki. Czasem lepiej sobie odpuścić.
Wracając jednak do recenzji >D
Sukienka jest pięknie rozkloszowana i chyba to urzekło mnie najmocniej. Mało kiedy mam okazję spotkać JSK z tak bogato marszczonym dołem, mieszczącą naprawdę potężny puff.
Sukienka jest pięknie rozkloszowana i chyba to urzekło mnie najmocniej. Mało kiedy mam okazję spotkać JSK z tak bogato marszczonym dołem, mieszczącą naprawdę potężny puff.
Górna część sukienki na samym środku posiada wszytą elastyczną koronkę z motywem kwiatowym, która do złudzenia przypomina materiał używany do szycia sieciówkowych koronkowych bluzek. Ten koronkowy koszmarek po bokach obszyty został marszczoną czarną falbaną, do tego dołożono gorsetowe sznurowanie. Sporo tego wszystkiego, ale tragedii nie ma. Jest to jedno ze starszych dzieł projektantów BL, tak więc miejmy litość ;)
Góra sukienki oraz ramiączka obszyte zostały bawełnianą koronką (jak widać lekko się strzępi). Och, fioletowa plama. Tak bardzo bardzo dobry stan sukienki.
Z tyłu ramiączka zapinane są na guziczki. Posiadają dwie dziurki, dzięki którym można regulować ich długość.
Zarówno ramiączka jak i boki sukienki pokryte są printem. Printem w perełki i parasolki ozdobione kokardkami, różami oraz innym słodkim badziewiem.
I tutaj pierwsza niespodzianka (tym razem od producenta a nie poprzedniej właścicielki...):
Materiał znajdujący się u góry i materiał użyty do uszycia spódnicy drastycznie się różnią. Nie tylko nadrukiem, lecz także odcieniem: górny jest czarny ale wpada w granat, podczas gdy dolny jest czarny wpadający w szaro-zielonkawą czerń. Po latach doświadczeń z czernią wyróżniam tyle jej odcieni, że takie niedopasowanie od razu gwałci mój wzrok.
O ile print u góry jest słodki, o tyle nadruk u dołu jest drapieżny: przedstawia róże z liśćmi i drut kolczasty. Nieco tandetne, ale widziało się gorsze rzeczy.
Gorzej, że print jest wybrakowany. Nie wiem czy to efekt zamierzony (jakoś w to wątpię), ale róże posiadają czarne plamy, tak, jakby zabrakło farby. Jako, że całość i tak zakryta jest tiulem, nie rzuca się to specjalnie w oczy.
Dół sukienki obszyty jest falbaną z czarnego materiału:
Wygląda to nieźle, praktycznie brak wystających nitek.
W okolicy talii wszyty został tiul. Nie szczędzono go, dzięki czemu sukienka naprawdę ładnie się układa. Dół tiulu (tak jak printowy dół sukienki) obszyty jest marszczonym czarnym materiałem, na który dodatkowo naszyta została warstwa marszczonego tiulu. Całość wieńczy elastyczna koronka (taka sama jak w okolicach biustu).
Co zaś się tyczy samego tiulu...
Ciężko mi stwierdzić czy to sprawka poprzedniej właścicielki, czy tak faktycznie wygląda tiul którego Bodyline użyło do uszycia sukienki.
Tiul jest "bogato zdobiony czarnymi plamami, które można z niego bez większego problemu zeskrobać". Coś mniej więcej takiego ciśnie mi się na usta. Tiulowe zeskrobiny:
Właśnie tego typu rozerwania tiulu widoczne są na prawie całej jego długości. Tak jakby coś go szarpnęło powodując naddarcia, jakby ktoś go przysiadł a poprzednia właścicielka wstała... sama nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć.
Ostatecznie jest to widoczne tylko wtedy, kiedy ktoś zacznie bardzo dokładnie badać sukienkę. Na pierwszy, drugi a nawet trzeci rzut oka zniszczenia te są niewidoczne (poza tym sukienka zyskuje +10 punktów do punkowego, brudaśnego klimatu).
Z tyłu sukienki znajduje się shirring:
Gorsetowe sznurowanie sama dorobiłam, w ramach dodatkowego zwężania tego monstrum.
Z racji tego w jakim stanie sukienka trafiła w moje ręce nie mogę wystawić oceny.
Ostatecznie pozostanie ona w mojej szafie prawdopodobnie na zawsze, jako "sukienka terenowo-wyjazdowa", o której wymięcie/zalanie/jakiekolwiek zniszczenie nie będę się musiała martwić. Ot, taka naprawdę codzienna sukienka.
Do tej pory użyłam jej raz, w jesiennej stylizacji "Grey Roses". Za jakiś czas pochwalę się nowym, tym razem wiosennym zestawem :>
Ostatecznie pozostanie ona w mojej szafie prawdopodobnie na zawsze, jako "sukienka terenowo-wyjazdowa", o której wymięcie/zalanie/jakiekolwiek zniszczenie nie będę się musiała martwić. Ot, taka naprawdę codzienna sukienka.
Do tej pory użyłam jej raz, w jesiennej stylizacji "Grey Roses". Za jakiś czas pochwalę się nowym, tym razem wiosennym zestawem :>
Na koniec dodam jeszcze, że poprzednia właścicielka była (podobno) pierwszą. Tutaj widać różnicę w tym, jak poszczególne osoby traktują ubrania. Sukienka Pyon Pyon przebyła długą drogę zanim trafiła w moje ręce, a trafiła w nie w stanie idealnym.
Tym oto akcentem kończę recenzję i mam nadzieję, że nikt inny nie natnie się podczas zakupów tak jak ja.
Tym oto akcentem kończę recenzję i mam nadzieję, że nikt inny nie natnie się podczas zakupów tak jak ja.