środa, 28 grudnia 2016

Return to the Sea

 Końcówka grudnia - czyż nie ma wspanialszej pory na odkopanie zdjęć z wakacji? >D


W tym roku po raz pierwszy od lat mogłam pozwolić sobie na dłuższy wyjazd. Decyzją większości wybór padł na nasze polskie morze, przez co z samego początku dostałam niemal spazmów: upał, piasek, śmierdząca woda, parawany, nie chcę, już raz byłam i przysięgałam że nigdy nie wrócę (trauma z wycieczki szkolnej, zaprawdę mocna). Jak się jednak okazało, nad morzem można robić całkiem sporo rzeczy (innych niż leżenie plackiem na plaży). Co najważniejsze, udało mi się nie opalić, ale ile było z tym gimnastyki, to już zupełnie inna historia >D


Nie będę tutaj rozpisywać się na temat całego wyjazdu, pokrótce tylko wspomnę, iż jednym z miejsc, które wzbudziły moją żywą ekscytację było Muzeum Motyli we Władysławowie. 


Co prawda niektóre eksponaty czasy świetności mają już dawno za sobą (odwłoki motyli leżące na dnie gablot, brak czułek itp.), jednak oglądając te piękności cieszyłam się niczym małe dziecko ♥


Na celownik trafiło także Fokarium na Helu, co do którego mam mocno mieszane uczucia.


Dlaczego? Otóż wybranie się do Fokarium było dla nas oczywistym punktem "co należy odwiedzić nad morzem". Niestety, miny mocno nam zrzedły, kiedy zobaczyliśmy jak bardzo zwierzęta są przestraszone hałasem robionym przez ludzi (głównie dzieci, które zaaferowane swoimi zabawkami i tak nie interesowały się tym, gdzie teraz są i co wokół nich się dzieje). Krzyki, piski, nawoływania - raban wręcz nie do opisania. 


Foki były zdezorientowane i stawały przy grodzi, która dzieliła je od spokojnego, oddalonego od ludzi miejsca. Nawet prośby obsługi o ciszę nie pomagały, a że "show must go on", pracownicy fokarium z zaciśniętymi zębami musieli kontynuować cyrk i karmić zwierzęta, które za kilka ryb wyskakiwały z wody, obracały się i robiły inne sztuczki. Przeżyłam szok i nigdy więcej nie wybiorę się do takiego miejsca. Szkoda tylko zwierząt, które pomimo kilku występów dziennie nie są w stanie przyzwyczaić się do takiego trybu życia. Kończąc focze wywody, dodam jeszcze, że właśnie w tym Fokarium turyści swoją głupotą zabili fokę: aby zwierze podpłynęło bliżej, rzucali do basenu pieniądze, które foka kojarzyła z jedzeniem. Efekt? Sekcja zwłok wykazała ponad półtora kilo monet w żołądku zwierzęcia. Nie była to raczej przyjemna śmierć.


Temat poważny, moja mina niekoniecznie - zdjęcia robione były przed odwiedzeniem Fokarium, kiedy nie widziałam jeszcze, jaki "spektakl" przyjdzie mi oglądać.


Aby nie był zbyt smętnie, pokrótce wspomnę o outficie: wyjazd był długi, a pojemność auta ograniczona. Z tego też względu do wyjść "na miasto" wybrałam wygodny lolici zestaw (JSK Magic Tea Party, koronkowa koszula ze stójką i bufkami, ażurowe rajty, do tego najwygodniejsze w świecie aksamitne, sznurowane cichobiegi oraz ozdobiony kwiatami czarny kapelusz przeciwsłoneczny). Fot mało, ponieważ zdjęcia grupowe oraz widoki miały pierwszeństwo nad słit fociami na blożka >D


A podziwiać było co!


Mogę w stu procentach stwierdzić, że trauma z dzieciństwa została zaleczona. Do tego wpatrywanie się w morze, obserwowanie fal oraz linii horyzontu okazało się być niezwykle kojące ♥


W te kilka dni miałam okazję ujrzeć najpiękniejsze zachody słońca w moim życiu:


A także zobaczyć "zupę życia", która mocno popsuła moje drugie ulubione (zaraz po "paczeniu" w morze) zajęcie, czyli kilkukilometrowe spacery brzegiem* Bałtyku :"D


*spacery plażą są dla mięczaków! Nie ma nic przyjemniejszego, niż zanurzyć nogi do kolan i iść w kierunku zachodzącego słońca. No, chyba, że akurat wszędzie dryfują ciała martwych meduz, wtedy trzeba uważać, żeby w jakąś nie wdepnąć.  


Wyjazd ten miał też charakter edukacyjny: jadąc nad morze, nawet w lecie, należy zaopatrzyć się w dużo ciepłych rzeczy, inaczej można nieźle zmarznąć. Jak widać, człowiek całe życie się uczy (+ nie należy wierzyć prognozom pogody, sprawdzone info) :"D 


☼ Ciekawe, jaką przygodę zgotuje mi los w te (coraz szybciej zbliżające się) wakacje ;D  ☼

niedziela, 11 grudnia 2016

Restyle biżuteria - wisiory i pierścienie ze starych serii

Pora na zabawę w archeologa >D 
Nie jest tajemnicą, że poluję na biżuterię Restyle ze starych serii. Niestety, coraz to nowsze projekty słabo trafiają w mój gust i nie mogę odżałować tego, jak wiele ciekawych modeli umknęło mi te parę lat temu. Oto kilka przykładów, które jakimś cudem udało mi się jednak przygarnąć.


Masywny wisior z wizerunkiem kruka, oprawiony w ozdobną ramkę, nazwany bodajże
"King of Crows".


Trafił w moje ręce w stanie idealnym, bez żadnych śladów użytkowania, nic zresztą dziwnego - jest tak samo piękny jak i niepraktyczny, przez co przeleżał nietknięty w mojej szkatułce z biżuterią kawał czasu. 


Wisior jest ciężki, nie da się go zatem używać jako broszkę (z tyłu posiada zapięcie). Nie nadaje się także do noszenia na długim łańcuszku, ponieważ podczas chodzenia strasznie buja się na boki. Jedyną opcją jest noszenie go tuż pod szyją, tak jak zrobiłam to
w stylizacji "The Crow".


Jak widać, został starannie odlany, nawet pióra prezentują się świetnie ♥


Oprócz "King of Crows" w swojej kolekcji posiadam dwa inne masywne wisiory ze skrzydłami: 


Krukowate to moi ulubieńcy, nie mogłam więc zrezygnować z tego zakupu: 


Broszka/wisior "Birds Panic".
Na moich zdjęciach wygląda dość niepozornie i smętnie, ale tak naprawdę jest piękna ♥


Rozszalałe ptactwo na tle fioletowego nieba - coś wspaniałego. Cieszę się, że udało mi się zdobyć tę wersję kolorystyczną. Białe tło nie prezentowało się zbyt dobrze, fiolet to zdecydowanie strzał w dziesiątkę.


Co prawda ten egzemplarz od początku posiadał niewielką wadę fabryczną w postaci przebarwień, jednak ani trochę mi one nie przeszkadzają (tym bardziej, że widoczne są tylko z bliskiej odległości). 


"Ornament Necklace" oraz "Ornament Hairclips" to chyba najbardziej elegancka biżuteria z Restyle, jaką udało mi się kupić.


Komplet ten, podobnie jak broszka "Birds Panic", trafił w moje łapki od osoby, która bardzo o nie dbała ♥


Naszyjnik, dzięki dłuższemu łańcuszkowi, można nosić niemalże tuż pod szyją lub troszkę niżej, pod obojczykami. Prezentuje się genialnie, co można zobaczyć w stylizacji "Rosen Rat". Jest to zdecydowanie jeden z moich najlepszych zakupów :D


Spinek nie miałam jeszcze okazji uwiecznić, ale spokojnie - i one doczekają się swojej premiery :P


Jedną z najbardziej udanych serii Restyle była zdecydowanie ta inspirowana "Alicją w Krainie Czarów", do której zaliczyć można ten oto uroczy imbryk:


Występował on w opcji pierścień + wisior, mi natomiast udało się kupić wisiorek, będący niegdyś pierścionkiem:


Dzięki zawieszeniu za "uszko" imbryk wygląda jakby nieustannie nalewał herbatkę (bez której nie potrafię wyobrazić sobie dnia :v).


Na sam koniec największy zakupowy fail: wisior "Chandelier".


Z serii tej posiadam pierścionek, dlatego też widząc, że ktoś sprzedaje wisior skusiłam się na zakup. Zostałam wcześniej poinformowana, że od początku posiadał pęknięcie (taki już dotarł ze sklepu do pierwszej właścicielki), był jednak klejony i jakoś się trzyma. Niestety, po dotarciu do mnie przyszedł w dwóch kawałkach, a z braku lutownicy musiałam posłużyć się kropelką/cyjanopanem/nie pamiętam. Efekt?


Kandelabr dało się skleić. Niestety, jest to straszliwy szajs (innych, bardziej adekwatnych słów znaleźć nie potrafię) :"D Jest to zdecydowanie najfatalniej wykonana rzecz z ristajla, jaka wpadła w moje ręce.


Użyłam go tylko w jednej stylizacji "Fortune Teller", gdzie niestety od razu pękł. Ponowne sklejenie nie wchodzi w grę: klej nie chce chwycić, a nawet gdyby to zrobił, to noszenie tej "kotwicy" byłoby tak absurdalnie niewygodne, że nawet nie fatyguję się z dalszym kombinowaniem w kierunku naprawy.


Wisior jest nierówny (tak został odlany - jest zbyt kruchy, by dało się go odginać - od razu by pękł). Z racji swojej "trójwymiarowości" nosi się go bardzo niewygodnie: jest zbyt odstający, by nosić go pod szyją, z kolei opuszczenie go niżej pogarsza jedynie sprawę, bo dynda jak szalony.


Na dodatek świece zahaczają o ubranie. Nie można ubrać nic koronkowego, ponieważ wisior wbija się w materiał. Szyfon odpada, ponieważ można go zaciągnąć. Inna biżuteria lub frędzle przy ubraniu? Wystarczy chwila, by wszystko się szaleńczo splątało. Do tego krzywo wklejone "kryształki", pokazujące żółte spody... Jest to jedyna rzecz z "odzysku", której nie będę ratować, tylko po prostu wyrzucę.
No, chyba że ktoś ma jakiś pomysł co można z tej "kotwicy" zrobić? >D


Największą bolączką jest dla mnie to, że biżuteria ze starych serii bardzo szybko traci swój urok, poprzez ścieranie srebrnej warstwy. Odsłania się wtedy paskudna, różowo-pomarańczowawa baza, niczym w najtandetniejszej biżuterii kupowanej w chińskim sklepie "wszystko za X zł". Na szczęście nie zaobserwowałam tego w nowych nabytkach i mam nadzieję, że tak pozostanie.


PS Jeśli ktoś ma na zbyciu ristajlowe starocie, to proszę o kontakt >D

środa, 23 listopada 2016

The Crow


Wygląda na to, że po długich i mozolnych poszukiwaniach w końcu udało mi się znaleźć chustę niemal idealną :D


Moja obsesja na tym punkcie sięgnęła zenitu przez straszliwego pożeracza czasu jakim jest (gra) Bloodborne, a konkretnie przez postać Eileen the Crow. Co prawda moja pelerynka nie umywa się do jej Odzienia z Wronich Piór, ale zdaję sobie sprawę z tego, że w żadnym sklepie nie uda mi się znaleźć nic ciekawszego </3


 Wiedźmowo-kruczy zestaw jest kontynuacją outfitu sprzed roku (*Young Raven*) i zarazem doskonałym pretekstem do zawieszenia na szyi masywnego wisiora Restyle "King of Crows". Wstyd przyznać, ale kupiłam go kawał czas temu i do tej pory nie miałam na niego żadnego pomysłu.


Do ptasich akcentów zaliczyć należy także spinki "Black Diamond Ravens", które wpięłam we włosy ułożone na kształt gniazd :^


Żeby nie było zbyt nudno, dorzuciłam wisior oraz pierścień Restyle "Gazelle Skull" (taka tam namiastka Czaszki Laurence'a, tak więc kolejny akcent z gry) oraz pierścień z masywnym kryształem (szkoda, że nie krwistoczerwonym).


To straszne, jak ten outfit ocieka Ristajlem :"D 


Do kompletu doliczyć należy torebkę-tablicę spirytystyczną "Ouija Board Bag" oraz sławetne już rękawiczki "Henna Gloves", które pozbawiłam końcówek palców (co okazało się być świetną decyzją).


Jako, że warstwy są najważniejsze, pod spód kruczej peleryny trafiło szyfonowe ponczo z piękną, grubą koronką (więcej detali w notce "Zbyt mało czerni szkodzi zdrowiu"), a na jego wierzch ażurowa narzutka z frędzlami od Atmosphere (świeżutki nabytek). Buty to oczywiście botki Dr. Martens "Diva Darcie" - rzecz wspaniała i wygodna ♥


 Moja faza na bycie mrocznym nietopero-ptakiem przybiera na sile, spychając lolicenie na bok. Co najlepsze, całkiem mi z tym dobrze >D


Na sam koniec ogłoszenia parafialne: powoli robię porządki w szafie, dlatego też postanowiłam założyć konto na Vinted:


Jeśli ktoś ma chrapkę na zakupy, serdecznie zapraszam - wkrótce dorzucę trochę nowych itemków :)