sobota, 13 grudnia 2014

Infanta Rose Church / Rose Cathedral OP (purple)

Sukienka chińskiej loliciej marki Infanta, o jakże wdzięcznej nazwie "Rose Church", przez długi czas była jednym z ważniejszych punktów na mojej wishliście. Jakież zatem było moje szczęście, kiedy udało mi się wygrać giveaway organizowany przez >> Glitzy Wonderland << i w nagrodę dano mi możliwość wybrania dowolnej sukienki z oferty pośrednika? ♥


Problemem był dla mnie wybór koloru: kiedy podejmowałam decyzję, czarny model ze srebrnym printem nie był jeszcze dostępny. W grę wchodziły zatem granat x złoto lub purpura x złoto. Po przejrzeniu szafy doszłam jednak do wniosku, że posiadam sukienkę w odcieniach niebieskości (chodzi oczywiście o JSK Dream of Lolita "Midsummer Night's Dream"), fiolet natomiast nie gościł jeszcze w mojej garderobie. Kolejny problem pojawił się podczas dobierania rozmiaru: wziąć S, M czy L? Czy można sugerować się wymiarami podanymi na stronie? Bojąc się, że nie zmieszczę się w sukienkę, wzięłam rozmiar L.
Ostatecznie te dwa wybory (kolor i rozmiar) okazały się być jednym wielkim nieporozumieniem, dlatego też zmuszona byłam pożegnać się z sukienką nie uwieczniając żadnej stylizacji </3
Po kolei jednak:

Sukienka przybyła do mnie dość szybko, była dobrze zapakowana, nie mam tutaj żadnych zastrzeżeń do pośrednika. Niestety już podczas wypakowywania sukienki z foliowego opakowania moje oczy dostrzegły kilka defektów... o tym jednak wspomnę niżej. Podczas pierwszej przymiarki czar oczekiwania na sukienkę prysł całkowicie. Po pierwsze, zrozumiałam, że fatalnie czuję się w nieczarnych ubraniach. Minimalne rozsądne proporcje czarnego do nieczarnego to 3:1. W innym przypadku czuję się jak w przebraniu. Być może w tym przypadku postarałabym się jednak przezwyciężyć moją "kolorową fobię", ale problemem okazał się także rozmiar.
Na stronie zarówno producenta jak i pośrednika widnieją te same tabelki: jedna z wymiarami samej sukienki, druga z wymiarami osoby, na którą dany rozmiar powinien pasować. Pośrednik sugerował, bym pod uwagę brała drugą z tabel, gdzie najważniejsze wymiary dla rozmiaru L to: biust 88cm, talia 70cm (czyli mniej więcej moje: biust 88cm, talia 67cm). Niestety, nawet po bardzo mocnym zasznurowaniu sukienki, nie leżała ona tak jak powinna. Rozmiar L to rozmiar L, nic dodać, nic ująć. Powinnam albo wcisnąć się w S, albo wziąć M i mieć lekki luz. W rozmiarze L zwyczajnie się topiłam i ani gorsetowe sznurowanie, ani możliwość przepasania w talii nie ratowały sytuacji. Ponad to sukienka posiada na tyle skomplikowany krój, że wszelkie domowe przeróbki odpadały. Nie pozostało mi zatem nic innego niż gorzko zapłakać i rozstać się z sukienką D:


Sama OP na pierwszy rzut oka jest całkiem niczego sobie: wykonana z trzech warstw materiału: wierzchniej, z delikatnego, lejącego się szyfonu; drugiej, znacznie grubszej, zadrukowanej złotym printem oraz podszewki. Kolory poszczególnych elementów różnią się od siebie. Można doliczyć się co najmniej trzech podstawowych odcienie fioletu. Krój sukienki, sugerując się zdjęciami sklepowymi, należy do grona "talia jest tam, gdzie być powinna". W moim przypadku talia wypadała troszkę ponad moją naturalną. Oczywiście jak już wspomniałam, sukienka z racji źle dobranego rozmiaru odstawała i nie układała się najlepiej, przez co ciężko jest mi się wypowiadać w tej kwestii (obawiam się jednak, że mniejszy rozmiar również mógłby sprawiać problemy w okolicy talii i biustu).
Sukienka przybyła do mnie zapakowana w "firmową" folię z kompletem metek, stąd też pewność, że jestem pierwszą właścicielką. Z tyłu, w okolicy karku, wszyto czarną metkę z nazwą producenta, do tego dopięte zostały dwie białe, kartonowe metki z napisami w kolorze pudrowo-różowym. Są one ledwie czytelne i muszę przyznać, że bardzo zdziwił mnie tak mdły dobór kolorów. Do metek, w foliowym woreczku, dołączono zapasowy guziczek w kształcie serca.


"Rose Church" nie jest klasyczną OP: zamiast długich rękawków lub bufek, posiada szyfonowe "skrzydełka". Rozwiązanie te jest trochę kontrowersyjne. Z jednej strony ramiona są zakryte, z drugiej wystarczy lekki podmuch wiatru, by je odsłonić. Oczywiście można pod spód założyć koszulę, ale na zdjęciach sklepowych wygląda to tak sobie, na mnie zresztą również nie wyglądało najlepiej.


Wystające, szyfonowe nitki to dość standardowy widok.
W tym miejscu można przyjrzeć się dokładniej kolorom. Z lejącego się, purpurowego szyfonu została wykonana cała wierzchnia część sukienki, w tym ozdobne falbany w okolicy dekoltu, dół spódnicy oraz wierzchnia część skrzydełkowych ramiączek. Pod spodem znajduje się grubszy, jagodowy materiał, przypominający szyfon. Ozdabia on ramiączka, okolice dekoltu oraz dolną falbanę. Trzeci materiał to prążkowany, gruby poliester w odcieniach ciemnej jagody i purpury. To właśnie na nim nadrukowany został złoty print.


Niedoróbki w postaci ciągnących się nitek i dziwnie zakończonych (lub niezakończonych) szwów to w przypadku tej sukienki standard. Widać również, że nici użyte do obszycia materiału także posiadają różne kolory (fiolet, wrzosowy oraz w paru miejscach... czerwony).


Z tyłu sukienki nie ma shirringu, jest tylko gorsetowe sznurowanie. Zakres regulacji co prawda jest spory, ale przy pełnym zawiązaniu całość nie prezentuje się dobrze, a z tyłu tworzy się "kuperek".


Wstążka to kolejny odcień fioletu. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiego zbiorowiska tej barwy na jednym odzieniu.


Dlaczego ta sukienka aż tak bardzo przypadła mi do gustu, że zapragnęłam ją jako wygranej? Ano właśnie dlatego:


Dzięki przytwierdzonym po bokach talii dwóm guziczkom w kształcie serc, oraz dwóm wstawkom materiału wszytych pod szyfonową warstwą, możliwe jest upięcie szyfonu tak, aby print był widoczny.


Guziczki wykonane są z plastiku pomalowanego złotą oraz fioletową (perłową) farbą. Obok nich widać splot nici (tak, to nie jest jeden sznurek, tylko "zrulowane" nitki) przechodzący przez wszystkie warstwy sukienki (łącznie z podszewką). Są to "szlufki", przez które można przepleść dołączoną do sukienki wstążkę. Nie są one jednak przymocowane w żaden konkretny sposób (nie licząc dwóch węzełków od strony podszewki), dlatego też nić można przesuwać pomiędzy poszczególnymi warstwami materiałów.


Nie wiem, czy będzie to w przyszłości miało jakiś wpływ na materiały (czy nie zostaną uszkodzone przez przesuwające się nici). Przyznaję jedynie, że bardzo mnie te rozwiązanie zdziwiło. Wygląda mi to na maksymalne pójście na skróty, lub jak kto woli - odwalenie chały.
Materiał z którego został zrobiony "dzyndzelek", mający za zadanie okiełznać szyfonową warstwę, ma jagodowy kolor, dość intensywnie odcinający się od otaczającego go fioletowego materiału. Także odcień nici, którym został zszyty, dość mocno odcina się od reszty - jadowicie czerwony oraz jasnofioletowy - gdzie tu sens, gdzie logika?


A co do wstążki... najwyraźniej miała jakiś wypadek w fabryce. Przybyła do mnie pofarbowana czerwonymi plamami (przez chwilę zastanawiałam się, czy ktoś przypadkiem nie stracił palca podczas cięcia materiału):


Wstążka jak to wstążka: cienka, lekko przezroczysta, z dwoma złotymi wstawkami. I masą plam. Teoretycznie to nic wielkiego, przecież za parę złotych można kupić ładniejszą w pasmanterii. Praktycznie jednak dziwi takie niedbalstwo, bo sukienka co prawda nie jest brandem, ale do najtańszych także nie należy.
A tak oto prezentuje się dół sukienki przed i po podniesieniu szyfonowej kurtyny:


Na zdjęciach tego nie widać, ale z boku, od strony z której został wszyty zamek, materiał układa się inaczej, niż po drugiej stronie. Wynika to z tego, że szyfonowa część została podszyta razem z zamkiem błyskawicznym. Wygląda to trochę tak, jakby podczas projektowania sukienki ktoś nie przemyślał tego rozwiązania i w trakcie produkcji pojawił się mały zgrzyt, który trzeba było pospiesznie rozwiązać. Ostatecznie całość układa się całkiem nieźle, ale mogło być lepiej.



Szyfonowy materiał będący kurtyną także krył kilka niespodzianek. Na pierwszy rzut oka wszystko jest ok, ale...


Ale jakiż był mój szok, kiedy przyjrzałam mu się dokładniej. Sukienka przybyła do mnie poplamiona. Wzdłuż całej szyfonowej warstwy ciągną się ciemne przebarwienia, wyglądające jakby powstały w wyniku utłuszczenia materiału (jakiś olej? smar?). Coś absolutnie niedopuszczalnego. Gdybym zapłaciła za tę sukienkę niemal 120$, to krew by mnie na miejscu zalała. O ile plamy na wstążce to pół biedy, o tyle plamy na samej sukience, będące z każdej jej strony, to skandal. Nie mam tutaj pretensji do pośrednika - nie spodziewam się, że przyglądał się sukience tak, jak ja. Na pierwszy rzut oka plam prawie nie widać, ponieważ toną w obfitym materiale. Jak jednak producent zdecydował się coś takiego przepuścić?


Podczas szycia na pewno było widać plamy, podczas pakowania zapewne również. Czyżby nie było żadnej kontroli jakości? Posiadam w swojej garderobie szyfonową koszulę Infanty "Moon's Elegy" i jestem z niej bardzo zadowolona. W przypadku sukienki poczułam się mocno rozczarowana.


Oczywiście nie można z góry zakładać, że każdy egzemplarz posiada plamy i przebarwienia - być może miałam po prostu pecha.
Dół szyfonowej warstwy został ozdobiony falbaną, podobnie jak i pasiasta warstwa z printem:


Obawiam się jednak, że podczas szycia coś musiało pójść lekko nie tak:


Wygląda mi to na złe ustawienie naprężenia nici (aczkolwiek jestem laikiem). Moim zdaniem ktoś, kto żyje z szycia powinien lepiej opanować tę sztukę:


Przejdźmy do samego printu: wykonany złotą farbą na grubym, prążkowanym, fioletowym materiale na początku był posklejany. Bardzo bałam się, że go uszkodzę, jednak udało mi się go rozprostować bez większych komplikacji (nie licząc tego, że całość pozostała wymięta).


Cały czas zastanawiało mnie, co konkretnie widnieje na princie? Zdjęcia producenta nie zaspokajały mojej ciekawości. Gdyby to zrobiły, to pewnie w mej szafie znajdowałaby się teraz "Moonlight Cathedral" od Surface Spell x'D
Zacznę od tego, że na princie jest dużo wszystkiego. Dosłownie wszystkiego.
Tak, jakby jakiś szalony Chińczyk wpadł na pomysł "hej, zróbmy print miksujący wszystko, co do tej pory zostało wydane!". Pozwolę sobie odnieść to do zawartości mojej skromnej garderoby. I tak na nadruku mamy:


Trumny, które można zobaczyć na (teraz już) spódnicy-podróbce AatP, popełnionej przez Dream of Lolita "Vampire Requiem", kandelabry, które widnieją na aksamitnej sukience od HMHM "Chandelier",


motyw zegara wyhaftowany na spódnicy Magic Potion "Spending Time" (nie mogło się obejść bez trybików?), żelazną bramę (ponownie DoL). Motyw róż posiadam na "punkowej" JSK Bodyline. Całość dodatkowo "ozdobiona" została tłustymi cherubami (których to nie cierpię ponad wszystko, jak mogły wcześniej umknąć mej uwadze?!).


Można spotkać dwie nazwy tej sukienki: "Rose Church" oraz "Rose Cathedral", generalnie chodzi zatem o róże i świątynię. Co wyszło? Zegary, kandelabry, trumny, cheruby, pnącza, jakiś okazały budynek tonący w całym tym chaosie, pasiaste tło, żelazna brama podkreślająca pasiastość tła, mikser w oczy dla ukojenia zmysłów. Jest to klasyczny przykład tego, że więcej nie znaczy lepiej.


Samo wykonanie printu nie jest złe - myślę, że powinien być dość trwały. Nie znalazłam też jakichś większych błędów. Gdzieniegdzie trafił się jakiś przerwany element, jednak jak na taką ilość wylanej farby nie będę się czepiać. Martwi mnie natomiast to, że sukienka była lekko wymięta a prasowania w życiu bym się nie podjęła :x
Do sukienki dołączona została kokarda, wykonana z fioletowego, satynowego materiału.



Krzywo uszyta, z krzywo przyszytym zapięciem i równie krzywo przyszytym łańcuszkiem z krzyżem. Na dodatek łańcuszek jest złoty, pasujący do printu, podczas gdy sam krzyż ma kolor starego złota i nie pasuje do niczego. Kwintesencja kiczu i tandety, jak można było zepsuć tak prostą rzecz? </3


Od spodu widać, że łańcuszek z krzyżem przyszyty został tą samą metodą, co szlufki w okolicach talii.
Sukienka posiada podszewkę prezentującą kolejny odcień fioletu:


Nie wystawię tej sukience oceny (*darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby*). Kwestię tego, czy warto dać mniej więcej100$ (plus wysyłka) pozostawię każdemu do indywidualnego rozpatrzenia - myślę, że moje uwagi zawarte w recenzji są wystarczające.
Na koniec dodam tylko, że gdyby sukienka była rozmiar mniejsza oraz w czarnym kolorze ze srebrnym printem (który to został wydany jakiś miesiąc po mojej decyzji), to nie rozstałabym się z nią najprawdopodobniej nigdy. I nawet uber tandetny print by mnie do niej nie zraził >D Całkiem inną sprawą jest natomiast to, czy byłabym w stanie zapłacić za nią pełną kwotę, posiadając na swym koncie doświadczenie z tym egzemplarzem... chyba fakt, że ostatecznie "Rose Cathedral" w czerni nie gości w mojej szafie, jest sam w sobie odpowiedzią.

21 komentarzy:

  1. Tyle fioletu... buu straszne. Szkoda, że taka piękna suknia ma tyle wad [od nitek do plam]. Szczerze mówiąc, to po Twojej recenzji nigdy bym jej nie kupiła, bo raczej w loterię nie chcę się bawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspomniałam: sama też nie kupiłam czarnej wersji, chociaż był mój rozmiar - za duże ryzyko za zbyt wiele pieniędzy.
      Do firmy całkiem się jednak nie zniechęciłam: wczoraj kupiłam koszulę Infanty, ale z drugiej ręki. Czekam aż do mnie przyjdzie :D

      Usuń
    2. Oj pieniędzy to faktycznie zbyt wiele.
      O proszę! Ja w poniedziałek lecę sobie opłacić koszulę z Magic Tea Party, też z drugiej ręki :D

      Usuń
  2. Kilka odcieni fioletu w jednym miejscu to najgorsza kolorystyczna chała obok kilku odcieni czerwonego. Zastanawiam się swoją drogą czy te defekty to kwestia tego, że to kieca za darmoszkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje odczucia względem odcieni fioletu i czerwieni są bardzo mieszane... ciężko jest dobrać je idealnie w stylizacji, ale w przypadku tej sukienki zrobiono to z premedytacją. Imho, czerwona wersja tej OP ma jeszcze gorzej zestawione odcienie.
      Czy defekty bo darmoszka? Też o tym myślałam i może faktycznie by tak było, gdyby do wygrania była jedna określona sukienka, w określonym rozmiarze. Jako, że miałam wybór z całego asortymentu, wydaje mi się to raczej niemożliwe :x

      Usuń
  3. Czy jestem jedyną osobą, której tej print się podoba? :< [Itaaaaa *szept*]
    Moja zielona ma mniej błędów w szyciu, niewypałem jest broszka [której i tak nie zamierzałam nosić :P], wstążka, choć bez plam, po prostu mi się nie podoba i nigdy nie podobała i oczywiście tego jak górna warstwa została uszyta - wstawienie zamka. U mnie nie ma jakiejś różnicy między nićmi, wygląda wszystko okej. :) Szkoda, że w niej nie pochodzisz, widziałam, że Ewa swoją sprzedaje, mam nadzieję że kiecka nie zostanie określona jako ita-kiecuch, bo bardzo mi się podoba. D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam od razu ita kiecuch :D Dlaczego aż tak bardzo przejmujesz się itowatością? Gdybym wygrała czarną wersję w moim rozmiarze, to bym jej nie sprzedawała. Nie napisałam też, że print mi się nie podoba - jest tandetny, kiczowaty, łączy w sobie zbyt wiele wszystkiego, ale (nie licząc tłustych cherubów) jest niczego sobie >D Pamiętaj o jednym: jeśli coś Ci się podoba, to nie przejmuj się opinią innych. Sukienka jest jak najbardziej lolicia i niejednemu brandowi zdarzyło się popełnić gorszy koszmarek :P Oczywiście inną sprawą jest to, że nie słyszałam jeszcze, żeby brandy wysyłały brudne sukienki - nie ma to jednak nic wspólnego z itowatością, a jedynie z reputacją firmy i jej stosunkiem do klientów.
      Poza tym sama trzymam kocią replikę od DoLa, chociaż jest ultra itastycznie krótka. Podoba mi się i kropka >D Chociaż teraz nie upierałabym się, że nadaje się do rori outfitów :^

      Usuń
    2. Mi też się podoba ta kocia replika. xD
      Tyle się nasłuchałam uwag o sobie, że mam już taką panikę, żeby nie być wyśmiewaną jak gdzieś wrzucę swoją fotkę - mam na tym punkcie paranoję, gdybyś widziała mnie idącą ulicą... ["O mój borze, czy ta osoba za mną śmieje się ze mnie? Zaraz jej przyłożę!" Itd...] Postaram się wpajać to sobie jakoś do głowy. ;)
      Wysyłanie brudnych ciuchów jest okropnym chamstwem, a szkoda że tak robią, bo lubię ich projekty. I mówiąc o kupowaniu - jednak kupuję płaszcz od LS i buty od Pana Janka już tej zimy - udało mi się uzbierać! Szkoda, że będę je mieć dopiero w lutym. D:

      Usuń
  4. Tak dawno nie zaglądałam na stronę Infanty, że nie byłam nawet świadoma istnienia czarnej wersji tej sukienki. Aż do teraz. Zakup pewnego płaszcza skutecznie wybił mi z głowy dokonywanie u nich jakichkolwiek zamówień, czy nawet sprawdzanie nowości. Odnoszę wrażenie, że jakość produktów Infanty, a także zgodność wymiarów rzeczywistych z wszelkimi tabelami już dawno drastycznie spadła. Wielka szkoda, bo sukienka na zdjęciach sklepowych prezentuje się fantastycznie i sama jakiś czas temu się nad nią zastanawiałam. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że nie udźwignę przepychu tak okazałego złotego printu. Również zachodziłam w głowę cóż takiego konkretne się na nim znajduje i teraz sama widzę, że zwyczajnie nie sposób odpowiedzieć na to pytanie - jest tutaj po prostu wszystko co przeciętnemu człowiekowi (czy raczej szalonemu chińskiemu projektantowi:q) skojarzyć się może z pojęciem "lolita fashion". I chociaż nie rozumiem powiązania między poszczególnymi motywami to całość wpisuje się w ten osobliwy rodzaj kiczu, na który lubię patrzeć. Mogłabym wpatrywać się we wzór godzinami, co chwila odnajdując kolejne elementy, których wcześniej nie dostrzegałam.

    Mówiąc krótko wielka szkoda, że zarówno kolor jak i rozmiar okazały się być niewypałem. Szczęściem w nieszczęściu można nazwać fakt, że nie musiałaś za sukienkę płacić z własnej kieszeni, a później martwić się czy uda się ją sprzedać tak, by choć częściowo odzyskać stracone pieniądze. Mnie niestety chińskie marki już kilka razy tak urządziły, widać jestem wyjątkowym pechowcem:'D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarna wersja była chyba limitowana, tak samo jak fioletowa wersja słowików (które są uber koszmarne) D: Nie da się ukryć, że taobao to więcej niż loteria: tyle razy nacięłam się z wymiarami, że aż odechciewa mi się robić jakiekolwiek lolicie zakupy. MTP za duża w talii ale zarazem za krótka, Kidsyoyo ledwo dopinam w biuście, co się dzieje z tymi Chińczykami D:
      Print to naprawdę istne szaleństwo i gdyby nie te tłuściochy-cheruby, to byłby naprawdę niczego sobie :c
      Taaak, kiedy myślę o tym, że zapłaciłabym za tę sukienkę pełną kwotę, to aż mi się coś robi. Ostatecznie nowa właścicielka kupiła ją sporo taniej i mam nadzieję, że sukienka będzie jej dobrze służyć. Chyba jedynie sukienki od Krada można sprzedać za dobrą cenę na lacemarkecie :x
      Nie mogę jednak przeżałować tego, że nie postawiłam na Surface Spellową kiecę z nietoperami, taki żal, smutek i niedowierzanie D:

      Usuń
  5. Heh, ta broszka nawet na zdjęciu sklepowym jest krzywa - widać po krzyżyku. :P
    Ta różowa wstążka też chyba do niczego nie pasuje kolorystycznie. No i po co ona w ogóle? Już by mogli dać to takie cuś z różą, co jest na zdjęciu sklepowym, zamiast tej wstążeczki. Czasem mam wrażenie, że producenci lolicich ciuchów wychodzą z założenia, że im więcej naćkane wszystkiego, tym lepiej - i powstają sukienki z całym mnóstwem kokardek, falbanek, wstążeczek do przewiązania się, wiązaniem z tyłu i może jeszcze jakimś printem na dodatek lub drapowaniem (lub jednym i drugim, jak w przypadku niniejszego dzieła Infanty). :P

    Cati Frey

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, nawet nie zwróciłam uwagi jak to wygląda na zdjęciu sklepowym :P
      Wydaje mi się, że projektanci z Infanty bardzo chcieli, aby sukienka była zrobiona "na bogato". Zapomnieli tylko o tym, że im więcej pierdółek, tym gorszy kiczyk może powstać :P

      Usuń
  6. Trafnie opisałaś te kolory.... słabizna. Rozmiar tak samo zresztą. Widziałam na żywo niebieską wersję sukienki- tam też jest totalny kolorystyczny mix, także to chyba problem ogólny. Z tej serii mam czarną ze srebrnym nadrukiem JSK, która w sumie bardzo się różni- print jest o wiele węższy, mniejszy, a tej szyfonowej zasłonki się nie podpina, zresztą po co, skoro cały print widać (jest krótsza). Z drugiej strony jest uszyta całkiem w porządku, nie widziałam śladów szalonej działalności, nie jest także brudna, a dolna falbanka przyszyta jest do małej pliski przy brzegu wierzchniej warstwy- przypomina to falbanę przyszytą do podszewki (bo ładniej), ale jednak jest przyszyta do sukienki (bo praktyczniej). I kurde, zupełnie nie zauważyłam żadnych wstrętnych tłustych cherubinków :'D Aż teraz poszłam sprawdzić, no i są, chociaż bardzo słabo widoczne :'D

    Za to z rozmiarem też miałam problem. Też wzięłam L, sugerując się opinią, że 88 w biuście to minimum, a z tyłu jest shirring. W ten sposób zraziłam się do shirringu :'D Posiadając ledwo 4-5 cm w biuście więcej i tak kończę z naleśnikiem pod samą brodą, w talii jest za to na mnie za duża, a próby regulacji- czyli przeplecenie wstążki od wiązania tak aby ściskała tylko to co poniżej biustu- nic nie dają. Talia też wypada mi powyżej mojej własnej, a jestem niewysoka, bo 160 cm, a mój tors nie jest specjalnie długi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten mix kolorów przyprawia o szaleństwo, ale i tak trzymam się opinii, że ze wszystkich opcji czerwona jest najgorsza! :x
      Masz tę drugą wersję? Ona chyba była tańsza, bo im print nie wyszedł tak jak chcieli (że jaśniejszy/przerywany itd). Teraz myślę, że ten defekt ma szansę wyglądać lepiej niż "pełnowartościowy" produkt (i tak posiadający defekty).
      Tłuste cherubiny to zło! Wykreśliłam z wishlisty kilka sukienek, właśnie z ich powodu (np. od Dear Celine, Chess Story). A tu proszę, taka niespodzianka D:
      Kurcze, z tego co piszesz, Twoja sukienka jest chyba nawet gorzej skrojona od mojej (a myślałam, że się nie da) D:
      Ale przynajmniej jest czarna, a to już połowa sukcesu! >D

      Usuń
  7. Nie tylko twoj egzemplarz mial kilka odcieni, widzialam ta kiecke u innych osobnikow i cierpiala na dokladnie te same wady
    w ogole to doczekala sie ona spiracenia przez milanoo i wersja milanoowska jest jeszcze bardziej superaska xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wersja milanoo? Brzmi intrygująco >D Jakbyś miała gdzieś linka, to podrzuć :D

      Usuń
  8. Hej, nominowałam Cię do Liebster Blog Awards :-)
    Zajrzyj na mojego bloga i dowiedz się więcej ---> http://jakby-nie-bylo-jutra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki, Szczurciu! Dzięki Tobie już nie pluję sobie w brodę, że jej nie kupiłam :D Na ich sklepowych zdjęciach prezentuje się o niebo lepiej, wolę nie myśleć, jakie niespodzianki czekały na tych, co zamówiły sobie tańszą, *wybrakowaną* wersyję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może tańsza, wybrakowana wersja bolała mniej, bo od początku było wiadomo, że nie dostanie się pełnowartościowego produktu. No i cena inna :P Na szczęście na taobao jest jeszcze parę innych sklepów, w których można podjąć ryzyko zakupu. Niech no tylko dolar stanieje :'D

      Usuń
  10. To ja też się wypowiem, ponieważ również jestem w posiadaniu tej sukienki.

    Moja niebieska OP jest prawie zupełnie pozbawiona opisanych przez Ciebie usterek : O Owszem, doczepiana kokardka to niewypał, tak samo jak mix kolorystyczny, ale... reszta jest perf. Naprawdę. Wszystko pięknie uszyte, dokładnie, brak problemów z wszytym zamkiem, absolutnie żadnych plam. Aż byłam w szoku, jak przeczytałam, że u Ciebie się jakieś znalazły!

    Uważam, że są dwa wyjaśnienia: albo Twoja kiecka faktycznie była bublem (w sensie - miałaś pecha), alboto wina Glitzy WOnderland. Wiadomo, że uszkodzenia itemów może być też winą pośrednika.

    Niemniej jednak - szkoda, że musiałaś się z sukienką ostatecznie rozstać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc do tej pory zastanawiam się, na jakim etapie powstały te plamy... czy faktycznie podczas produkcji, czy jednak u pośrednika. Tego jednak nigdy się nie dowiem.

      Z perspektywy czasu żałuję, że nie wybrałam jakiejś sukienki od Surface Spell. Jestem dziwnie przekonana, że szansa na bubel byłaby dużo mniejsza, no i z dobraniem rozmiaru miałabym mniejszy kłopot. No cóż, tak czy inaczej obecnie nie robi to większej różnicy, ponieważ przechodzę przez etap "zero printów, zero haftów, tylko czerń", dzięki czemu niemal połowa mojej loliciej garderoby leży w szafie i czeka na lepsze czasy :"D

      Usuń